Jeszcze jakieś pięć, sześć lat temu właściwie nie czytywałam polskich autorów. Byłam wtedy mocno zainteresowana głównie powieścią angielską z dziewiętnastego wieku i polska literatura mnie kompletnie nie obchodziła. Ale przypadkiem wpadła mi w ręce książka Mai Lidii Kossakowskiej i otworzył się dla mnie nowy świat: polska fantastyka. Obecnie jest niemalże podstawą mojego książkowego uzależnienia, co powoduje, że sięgam nawet po debiutantów. I takim właśnie debiutantem jest Wojciech Zembaty.
VI wiek. Brytania, znosząca wyniszczające i krwawe najazdy Sasów. Wielki król Artur umiera, a wraz z nim siła Brytów.
Lata współczesne w Warszawie, do znużonego psychologa przychodzi młody chłopak, prosząc o pomoc w pokonaniu nawiedzających go koszmarów.
Oba te światy, tak zupełnie różne i odległe od siebie, połączy jeden przedmiot - wspaniały, złoty torques, obdarzony wielką mocą.
Po przeczytaniu ostatniej strony stwierdziłam, że jest to naprawdę niezła książka. Ma ciekawą fabułę, która po prostu wsysa czytelnika. Na początku nie mogłam sobie wyobrazić, jak współczesna Warszawa i celtycka jeszcze Brytania mogą zostać połączone. Ale autorowi się to udało i to dość sprawnie. Akcja co chwilę się przenosi z jednej rzeczywistości do drugiej, oba te odmienne światy się przeplatają, a to powoduje, że powieść czyta się niezwykle szybko. Szalenie podobała mi się kreacja świata Brytów: te fragmenty czytało mi się jak bardzo dobrą powieść historyczną.
Koniec pieśni jest powieścią szalenie krwawą, momentami wulgarną i mroczną. Nawiedzają ją przebrzmiali bogowie i okrutne demony. Jest w niej magia i krwawe rytuały. Bohaterowie przenoszą się do innego wymiaru, śmierdzącego zepsuciem i stęchlizną. Mamy także opisy zmagań wojennych, potyczek i bitew. A w tym wszystkim kilkoro bohaterów, próbujących się odnaleźć i zrealizować swoje cele. To wszystko powoduje, że książka ma wyrazisty i mocny charakter, który akurat mnie odpowiadał zupełnie.
Ale są też w debiutanckiej powieści Zembatego braki. Dla mnie za szybkie, zbyt pośpieszne było zakończenie. Miałam wrażenie, że niektóre wątki zostały po prostu ucięte. Także niezbyt podobały mi się współczesne dialogi bohaterów celtyckiej Brytanii.
Do samego wydania mogę się bardzo przyczepić tylko o literówki - szczególnie na końcu było ich zatrzęsienie.
Ogólnie Koniec pieśni jest dla mnie niezłą, sprawnie napisaną lekturą, łączącą fantazję, powieść historyczną i legendę króla Artura. Książka spodobała mi się na tyle, że daję autorowi, mimo kilku niedociągnięć, kredyt zaufania i chętnie sięgnę po jego następna powieść.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak literanova.
4 komentarze:
Też omijam z reguły literaturę polską; strasznego pecha mam do niej. Kilka razy zdarzyło mi się coś wypożyczyć i po kilkunastu stronach byłam tak zażenowana poziomem, że zraziłam się na długie lata.*
* - nie dotyczy Prusa, którego podziwiam, a literaturę kocham, szczególnie Emancypantki.
Jakoś nigdy fantastyka, ta szeroko pojęta, mnie nie pociągała. A już występowanie demonów, bogów i ogólnie magii, działa na mnie odstraszająco, być może niesłusznie i coś tracę, ale nie mogę się przemóc :).
Chyba nie dla mnie, choć może kiedyś ;)
Uwielbiam książki w których, na pierwszy rzut oka, zupełnie odmienne fabuły będą musiały się jakoś ze sobą powiązać. Choć o autorze, przyznam się szczerze, nie słyszałem to za powieścią będę się rozglądał :)
Pozdrawiam
Prześlij komentarz