Popłynęłam z prądem. Postanowiłam po lekturze Czarnej Bandery Komudy przeczytać jego kolejną powieść marynistyczną Galeony wojny.
Gdańsk, rok 1627. Szwedzi atakują, a następnie blokują miasto. Do walki z nimi wypływają statki polskiej floty królewskiej. Ale jakby tego było mało, na Morzu Północnym szaleje Lewiatan, który zatapia kilka okrętów. Kto odważy się zmierzyć z Podmorską Bestią? Nie kto inny jak sam kapitan Arendt Dickmann.
Galeony wojny czytało mi się dobrze, choć były momenty dla mnie nieco trudne. W tych dwóch tomach jest zdecydowanie więcej nazewnictwa i terminów właściwych dla tematyki marynistycznej. I choć na końcu książki mamy podane wyjaśnienia trudniejszych terminów, czasami się gubiłam. Ale mimo wszystko lektura sprawiła mi dość dużą przyjemność. Ponownie jest to w dużej mierze zasługa pióra Komudy: dobry styl i odpowiednia stylistyka języka. Ponownie jest on także w stanie świetnie odmalować bitwy morskie, abordaże i życie marynarzy na okrętach. W tej powieści dodatkowo mamy także opisane życie codzienne XVII wiecznego Gdańska. W odróżnieniu od Bandery w Galeonach nie ma właściwie fantastyki - jest oczywiście Lewiatan, ale funkcjonuje on tu jako prawdziwe wierzenia ówczesnych ludzi morza. Jest za to sporo historii. Jacek Komuda wplata w swoją fabułę prawdziwe wydarzenia, okręty, ludzi - jego głównym bohaterem jest bohater bitwy pod Oliwą.
Widocznie mimo mojej własnej niechęci do morza, w jakiś sposób to morze mnie nęci i wabi, bo literatura marynistyczna przysparza mi naprawdę wiele frajdy. Galeony wojny zaliczam do udanej lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz