Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czytam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czytam. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 września 2013

"W kraju niewidzialnych kobiet" Qanta A. Ahmed

Po książkę Qanty A. Ahmed sięgnęłam wiedziona zwykłą ciekawością. Jest to pierwsza moja taka lektura, nie czytałam jeszcze nic o pozycji kobiet w krajach muzułmańskich. Po skończeniu tej lektury mogę powiedzieć, że pewnie sięgnę po inne tytuły.

W kraju niewidzialnych kobiet jest książką napisaną przez lekarkę pochodzenia pakistańskiego urodzoną w Wielkiej Brytanii, a wykształconą w Stanach Zjednoczonych. Jest ona więc "kobietą Zachodu". Ta młoda niezamężna kobieta postanawia wyjechać na dwuletni kontrakt do Królestwa Arabii Saudyjskiej.

Na miejscu przeżywa niemalże szok. Sam fakt, że nie może ona, jako samotna kobieta, opuścić lotniska, musi poczekać aż odbierze ją pracownik szpitala, w którym się zatrudniła, pokazuje jak bardzo różni się świat Arabii Saudyjskiej od tego, w którym została wychowana.
Kobiety w Arabii nie mogą prowadzić samochodów, nie mogą poruszać się bez zgody i opieki mężczyzn (męża, ojca). Muszą cały czas nosić czarne abaje, które skrywają całe ciało, a żaden kosmyk włosów nie może wydostać się spod chusty. Autorka opisała najbardziej absurdalną sytuację, gdy przedstawiła przypadek pacjentki, która podczas badania miała odsłoniętą całą klatkę piersiową, ale nikt nie mógł odsłonić jej twarzy przykrytej czarnym materiałem, czego pilnował jej syn. Na dodatek przestrzegania prawa szariatu pilnuje policja "muttawa", organizacja budząca ogólny strach, ponieważ za uchybienia czekają realne kary chłosty, aresztu czy, w przypadku obcokrajowców, natychmiastowe wydalenie z kraju. Sprawdzają oni czy w restauracji nie bawi się wspólnie mieszane towarzystwo lub czy samotna kobieta nie przebywa w towarzystwie samotnego mężczyzny - w Królestwie randki są zakazane.

Mimo wszystko Saudyjki próbują sobie jakoś radzić. W książce Qanta Ahmed przybliża postacie kilku swoich koleżanek ze szpitala wojskowego. Kobiety pochodzące z dobrych, bogatych rodzin, zazwyczaj wykształcone w Stanach Zjednoczonych lub w Kanadzie. Pokazuje jak spędzają wolny czas, co sądzą o sytuacji w ich kraju. Niestety zabrakło przedstawienia sytuacji kobiet z niższych warstw społecznych, ale autorka nie ma prawie z nimi styczności.

Książkę czyta się szybko, jej tematyka jest bowiem interesująca. Tylko czasami miałam dość wyliczania marek, nazwisk projektantów i producentów ubrań czy biżuterii. Na dodatek z relacji autorki wychodzi, że w Arabii nie ma brzydkich kobiet. Prowadzą one za to momentami bardzo sztywne i nienaturalne rozmowy. Mimo wszystko moja ciekawość została rozbudzona, poszukam kolejnych książek w bibliotece.

czwartek, 8 sierpnia 2013

"Przyzwoitka" Georgette Heyer

Ponieważ za oknem panują zupełnie piekielne temperatury, a słońce przyświeca tak, jakby miało zamiar usmażyć nas na amen, nie mam siły na nic, a mój mózg zamienił się w wysmażoną jajecznicę (coś mi to smażenie po głowie chodzi, hm...). Wzięłam się więc za lekturę niewymagającą myślenia. Lekką, miłą i przyjemną. Wzięłam się za romans w wykonaniu pani Heyer.

Polubiłam tę autorkę jakieś dwa lata temu, zachęcona recenzjami śmietanki literackiej. I tak twórczość Georgette Heyer stała się taką moją odskocznią, czymś lekkim, przy czym mogę się kompletnie zrelaksować. Do tej pory trafiałam na naprawdę niezłe powieści, niestety nie tym razem.

Przyzwoitka, bo tę powieść przeczytałam, pozbawiona dla mnie jest humoru i ciekawych bohaterów. Dialogi nie skrzą się dowcipem, a akcji właściwie brak. Czyli brak jest tego wszystkiego, za co polubiłam twórczość Heyer. Czytało się to dziełko szybko i lekko, nie jest kompletnie złe, ale nie jest to to, co chciałam dostać. Polecać więc nie będę.

środa, 10 lipca 2013

"Abel i Kain" Katarzyna Kwiatkowska

Jakiś czas temu przeczytałam, a właściwie pochłonęłam, debiutancką powieść Katarzyny Kwiatkowskiej Zbrodnię w błękicie. Kryminał osadzony w XIX wieku w Księstwie Poznańskim. Głównymi bohaterami byli młody światowiec Jan Morawski oraz jego kamerdyner i przyjaciel w jednym, spostrzegawczy Mateusz. Po skończonej lekturze naprawdę  miałam nadzieję, że to nie koniec przygód Morawskiego. Nadzieja matką głupich, ale swoje dzieci kocha: na rynku wydawniczym pojawił się kolejny kryminał autorki, Abel i Kain.

Rok 1900, Księstwo Poznańskie. Morawski wraz z Mateuszem na prośbę przyjaciela udają się do majątku pana Ponińskiego, człowieka ogólnie szanowanego, w celu rozwiązania zagadki czy jego młodszy syn zabił swojego starszego brata, a zarazem dziedzica.

Troszkę się obawiałam, czy kolejna powieść będzie tak samo dobra jak pierwsza. Okazało się, że nie potrzebnie się martwiłam. Abel i Kain jest tak samo doskonała jak Zbrodnia w błękicie. Czterystu stronicową książkę pochłonęłam w jeden wieczór, zarwawszy nieco nocy. Po prostu nie mogłam jej odłożyć.
Zagadka kryminalna jest świetnie poprowadzona, mamy spory krąg podejrzanych, a trzeba nadmienić, że powiększa się on stopniowo wraz ze śledztwem Jana, tym bardziej, że wiele osób ma swoje tajemnice, których nie chce ujawniać. Dodatkowo okazuje się, że ofiara nie była świętym. Panuje także swoista zmowa milczenia, przez którą musi się przebić Morawski. Wszystko to powoduje, że książkę czyta się wspaniale. Dodać do tego trzeba jeszcze świetnie oddany klimat dworku szlacheckiego, doskonale ukazane jego zwyczajne życie - szczególnie te związane z kuchnią i jadalnią, obyczaje w nim panujące, a także obowiązujące w nim układy społeczne.

Ponieważ bardzo polubiłam Jana Morawskiego i Mateusza (nota bene bardzo chciałabym się dowiedzieć więcej o ich przeszłości), ponownie mam nadzieję, że to nie jest koniec i że za jakiś czas znowu będę się mogła zachwycać kolejnym kryminałem autorki z historią w tle.

niedziela, 10 lutego 2013

"Trucizna" Andrzej Pilipiuk

Będzie krótko, bo jakaś zmaltretowana jestem i przede wszystkim zawiedziona. Chciałam sobie poprawić humor, wzięłam więc do ręki najnowszego Wędrowycza, nastawiłam się na dobrą zabawę  i niestety się zawiodłam...

Czemu? W sumie powinno być dobrze, bo w tym tomie mamy aż dwadzieścia krótkich, czasami nawet bardzo krótkich, opowiadań o Pierwszym Egzorcyście RP, czyli tak jak ja lubię najbardziej. Ale co z tego, jak opowiadania te są jakoś bez polotu, humor gdzieś się ulotnił i w końcu złapałam się nawet na tym, że nad książką zasypiam? Nie wiem w czym rzecz, bo naprawdę Jakuba Wędrowycza polubiłam... Kroniki będą już chyba do końca mego żywota jedną z ulubionych lektur. Tym razem brak mocnych zakończeń, nie ma niespodzianek, wszystko poprawne, ale już tak nie iskrzy.

Po następne książki z Wędrowyczem - dwie mi zostały do przeczytania - sięgnę, ale teraz już się trochę boję, że się znowu rozczaruję.

sobota, 5 stycznia 2013

"Życie jak w Tochigi. Na japońskiej prowincji" Anna Ikeda

 Zdaje się, że pod koniec podstawówki, a na początku liceum dopadła mnie Czarodziejka z Księżyca. Jednym słowem: anime. Przewinęło się wtedy również przez moje ręce kilka egzemplarzy pisma Kawaii, nawet podjęłam kilku prób rysunku (sic!). Miłość to była dość burzliwa, ale jednak krótka. Właściwie nic z niej nie zostało, poza lekkim sentymentem. Japonią jednak nigdy, nawet przez moment nie byłam zainteresowana. Dlaczego więc wzięłam się za lekturę Życie jak w Tochigi? Nie wiem. Po prostu wpadła mi w ręce. Ale dobrze, że tak się stało, bo książka to ciekawa i z humorem.

Autorka na skutek różnych zawirowań losu mieszka obecnie z mężem i kotami w Japonii, ale nie w nowoczesnym Tokio, a na prowincji. Takiej może nie zabitej dechami, bo w okolicy są zabytki wpisane na listę światowego dziedzictwa UNSECO, ale jednak oddalonej od ludnej stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni.

To co najfajniejsze w tej książce, to fakt, że jest to opis codziennego życia autorki, jej wspomnienia. Anna Ikeda pisze więc o najzwyklejszych, przyziemnych sprawach: o swojej pracy w szkole, o tym jak ją dostała, o wycieczkach, o wizytach w restauracji. Wplata w to także anegdotki o swojej rodzinie, szczególnie o mężu i teściowej. O Japończykach też pisze, o koleżankach, szefowych, jakuzie i ekspedientkach, które nie mają szans z Autorką, jeśli chodzi o targowanie. Nawet o wypadkach samochodowych pisze i jak potrafi być w Japonii lodowato zimą. A w kilku miejscach, gdzie potrzeba, przemyca garść faktów i historii.

Bardzo to wszystko ciekawe, napisane jest to lekko, prosto i z dużą dawką humoru. Do tego zamieszczono w książce dużo udanych zdjęć. Po prostu czysta rozrywka. Ja polecam, nawet jeśli człowiek nie interesuje się Japonią.

czwartek, 22 listopada 2012

"Ludzie przemocy" Sjöwall i Wahlöö

Dawno nic nie pisałam, bo jesień w tym roku jakoś siły mi chyba odebrała, co dziwne, ponieważ ogólnie ja jestem stworzenie zimnolubne, więc powinnam w tym okresie tryskać radością i energią. A tu odwrotnie. Sił by pisać nie miałam, może i jakoś motywacji zabrakło, ale na szczęście nie zabrakło sił by czytać. Choć w większości były to lekkie dzieła, np. kryminały.

Wszyscy dookoła zaczytują się w nowych autorach kryminałów ze Skandynawii, ja te wszystkie (no, prawie) nazwiska zapisuję na niekończącą się listę "przeczytać!", a do biblioteki tymczasem popędziłam po "ojca i matkę" tego gatunku, czyli po ostatnią część kryminałów z Beckiem pary Wahlöö i Sjöwall. I tak trochę smutno mi się zrobiło, że to już koniec i że więcej nie będzie. Bo ta seria idealna nie jest, ale mi odpowiadała niesamowicie. Lubiłam cofnąć się w czasie, poczytać o surowym śledztwie, gdzie dodzwonienie się do partnera może być sporym problemem, bo przecież nie ma jeszcze telefonów komórkowych.

Ostatnia część serwuje nam dość, powiedziałabym, wyluzowanego Becka. Zasługa to jego nowej partnerki życiowej: facet zmienił kobietę i od razu odżył. Trochę zmian w grupie śledczej, bo ktoś odszedł, ktoś się gdzieś przeniósł, ale ogólnie nadal jest ten sam klimat. I ponownie autorzy serwują nam sporą dawkę krytyki w stosunku do policji i ogółu społeczeństwa, ale do tego zdążyłam przywyknąć. Co mnie niestety rozczarowało w Ludziach przemocy, to zupełnie nie trzymająca w napięciu zagadka kryminalna, łatwa tym razem do rozwiązania, ale trzeba przyznać, że nie ona gra główną rolę, a przygotowania szwedzkiej policji do wizyty pewnego nielubianego amerykańskiego polityka. Wszyscy obawiają się, że może dojść do zamachu, próbują więc wyśledzić "podejrzany element" i zapobiegać. Oczywiście, ku uciesze Becka, on właśnie staje na czele grupy prewencyjnej.

Ostatnia część, moim zdaniem chyba najsłabsza z całości. Początek serii dużo lepszy. Ale mimo różnych wad przeczytałam błyskawicznie, i tak jak już pisałam, smutno mi się zrobiło, bo to koniec przygód kryminalnych z komisarzem Beckiem. Wspominać będę miło.

wtorek, 5 czerwca 2012

"Zabójca policjanta" Maj Sjowall, Per Wahloo

 Ponieważ książki pary małżeńskiej Sjowall i Wahloo lubię przeogromnie, jak się tylko w mojej bibliotece pojawiła świeżo wydana dziewiąta część cyklu o Becku, pobiegłam po nią i odłożyłam wszystko co czytałam, po to by się znowu zagłębić w kryminalny świat Szwecji z lat 70.

I jestem trochę rozczarowana. Razem z Beckiem wyruszyłam na północ, po to by rozwiązać zagadkę zaginięcia kobiety w wieku średnim, w które mógł być, ale nie musiał, zamieszany morderca z powieści Roseanna. Wysyłają więc tam Becka, bo już raz złapał tego człowieka, więc i tym razem powinien sobie poradzić. Beck tym czasem, może i mniej zmęczony, ale zniechęcony do swojej pracy tak samo jak dotąd, nie do końca jest przeświadczony o winie "starego znajomego". Dochodzi do tego napad na policyjny radiowóz i pościg za jedneym z przestępców, któremu udało się ujść z miejsca zdarzenia.

W dziewiątej części mam wrażenie krytyki policji jest już tak dużo, że zagadka kryminalna zeszła na drugie tło. Co chwile autorzy wracają do nieudolności policji, do brutalności jej członków, do krytyki społeczeństwa, jego marazmu i ogólnego przyzwolenia na to co się dzieje i skazywania młodych ludzi na bezrobocie i uciekanie do przestępstw. Przez to wszystko część morderstwa jakby się ulatnia, nie jest taka wyrazista, nie trzyma praktycznie w ogóle w napięciu. Czytać, czytało mi się dobrze i szybko, bo lubię styl Sjowall/Wahloo, ale brakowało tego napięcia właśnie i pytania kto zabił. Ale po dziesiątą, ostatnią część, jak tylko się ukaże na rynku, i tak sięgnę.

sobota, 5 maja 2012

"Wieszać każdy może" Andrzej Pilipiuk

Długi majowy weekend, w tym roku naprawdę długi, ciepło za oknem, słońce praży, z domu wyjść się nie chce (tzn. mi się nie chce, głównie przez to słońce). Rozleniwiona jestem kompletnie i, o zgrozo!, podziębiona (wykończyły mnie lody kawowe), poszukałam więc sobie i lekturki lekkiej, a że biorę udział w wyzwaniu Z półki wybór padł na piątą część przygód osławionego Jakuba Wędrowycza - w końcu książki opowiadające o rodzimym egzorcyście ociekają humorem i absurdem.

Po ostatnim spotkaniu z Jakubem W. doszłam do wniosku, że jego trzeba sobie dawkować. Bo co za dużo, to w końcu nie jest zdrowo. Stąd przerwa była znaczna w lekturze książek Pilipiuka. Ostatnią część, dokładnie Zagadkę Kuby Rozpruwacza, czytałam w styczniu roku ubiegłego. Jak się okazało, przerwa była słuszną decyzją. Wzięłam teraz książkę do ręki z lekką obawą, czy nadal zwariowane przygody Wędrowycza będą mi się podobały. Mam bowiem ogromny sentyment do części pierwszej, która była jakby objawieniem i już na zawsze zostanie jedną z moich ulubionych książek. Wieszać każdy może jest jednak gorszym zbiorem, ale nadal jest to całkiem porządny kawałek rozrywkowej lektury.

Tym razem dostajemy siedem króciusieńkich opowiadań, które ja osobiście szalenie lubię - pomysłowo, szybko, z dowcipem. A potem mamy jedno długie opowiadanie, Pola Trzcin, które w przeciwieństwie do takiego samego dłuższego opowiadania zawartego w Czarowniku Iwanowie, także mi się podobało. Może przez tematykę? Tym razem bowiem Jakub wraz z Semenem i swoim wnuczkiem Piotrusiem rozprawiają się z Leninem i Dzierżyńskim, jeno w Egipcie, a po drodze nie przepuszczają, jak przystało na najlepszych specjalistów, bandom wampirów w Rumunii i na Węgrzech.

Wieszać każdy może zdecydowanie mi się podobało. I na pewno, za czas jakiś (raczej dłuższy, niż krótszy), sięgnę po kolejną część przygód Pierwszego Egzorcysty Rzeczpospolitej w Gumiakach.

środa, 11 kwietnia 2012

"Wysokie okno" Raymond Chandler

Dużo od początku tego roku czytam kryminałów, oczywiście Nesbo rządzi nadal - każdej jego książki wypatruję z niecierpliwością w bibliotece (czekam teraz grzecznie w kolejce na kolejną część). Ale zaczynam także poszukiwać kolejnych ciekawych nazwisk. I tak, zachęcona wpisami Jane Doe, sięgnęłam po pierwszego swojego Chandlera.

Wpadła mi w ręce książka Wysokie okno, która zdaje się jest trzecią powieścią z Philipem Marlowe'em, prywatnym detektywem, w roli głównej. I co mogę powiedzieć? Nie było źle, nawet na tyle dobrze, że mam już w ręku kolejną książkę Chandlera. Jednak zachwycona z drugiej strony jakoś wybitnie też nie jestem. Czemu?

Wszystkiemu chyba winna Agatha Christie. Po prostu wolę sielską anielską wieś angielską, a nie pełne życia wielkie miasto amerykańskie. Choć muszę przyznać, że Raymond Chandler z Marlowe'em bardziej do mnie trafił, niż Hammett ze Spade'em. Marlowe'a da się lubić, przynajmniej ja go w sumie polubiłam. Sama zagadka zaginionej monety nie trzymała mnie jakoś niesamowicie w napięciu. Bardziej zaciekawiły mnie opisy tła i ludzi wśród których kluczy nasz główny bohater, starając dotrzeć do prawdy.

Tak czy inaczej nie skreślam jeszcze pana Marlowe'a i zabieram się za lekturę Playbacku. Zobaczymy jak mi pójdzie.

wtorek, 10 kwietnia 2012

"Trupia Farma" Bill Bass

Coraz cieplej się robi za oknem, coraz cieplej. A mnie przez to dopadła chyba jakaś 'depresja wiosenna' - czytać, czytam, gorzej natomiast jest z pisaniem - nie mogę się do tego kompletnie zebrać. Ale że skończyłam właśnie dobrą książkę, to się zmobilizowałam.

Antropologia nigdy nie leżała w zakresie moich zainteresowań, tym bardziej antropologia sądowa. Obejrzało się lub nadal ogląda kilka seriali ocierających się o tą tematykę, ale to wszystko. Dlatego to, co przeczytałam w Trupie Farmie było dla mnie niemalże nowością. Przyznaję, czasami miałam problemy z lekturą, ale to tylko w kilku fragmencikach, na pewno też zaprzestałam jakiegokolwiek podjadania podczas czytania. Nie zmienia to jednak faktu, że książkę amerykańskiego antropologa Billa Bassa czyta się z naprawdę dużym zainteresowaniem.

Bass opisuje swoje życie naukowe, ze sporymi dawkami urywków z życia prywatnego. I jedno, i drugie ciekawe, pełne wielu wydarzeń. Najciekawsze oczywiście dotyczy zamkniętej i strzeżonej Trupiej Farmy, ośrodka badawczego, którego założycielem jest właśnie Bass, i która to Farma faktycznie może wywoływać pewne kontrowersje. Z drugiej strony szybko można o nich zapomnieć, gdy człowiek sobie uzmysłowi ile dobrego wynika z pracy Billa i jemu podobnych ludzi - pełnych pasji, gotowych godzinami, dniami czy tygodniami obserwować rozkład ludzkiego ciała czy działalność okropnych much, by potem to wszystko zapisać i opublikować, w celu ułatwienia pracy policji przy udowadnianiu winy mordercy.

Bass współpracował wielokrotnie z policją, przy wielu naprawdę różnorodnych sprawach o morderstwo i te najciekawsze opisał w swojej książce. Mnie Trupią Farmę czytało się naprawdę dobrze, z dużym zainteresowaniem.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak literanova.

czwartek, 8 marca 2012

"Twardziel z Säffle" Maj Sjöwall, Per Wahlöö

Cykl Maj Sjöwall i Pera Wahlöö o Martinie Becku składa się z dziesięciu tomów. Do tej pory przetłumaczone na polski było pierwsze osiem, od niedawna dziewięć. Twardziel z Säffle, którego właśnie skończyłam czytać jest częścią siódmą. Niestety chyba najsłabszą ze wszystkich ośmiu, które już przeczytałam...

Zaraz na samym początku dostajemy brutalne, ewidentnie dokonane z osobistych pobudek, morderstwo. Morderstwo nie byle kogo, bo komisarza. Niestety człowiek ten przez wielu nie był lubiany, dookoła niego krążyły różnego rodzaju plotki na temat sposobu w jaki wykonywał swój zawód. Beck i jego koledzy mają więc ręce pełne roboty.

Mimo mocnego rozpoczęcia kryminał ten traci dość szybko swój impet, a my dostajemy w tym momencie sporo różnej krytyki wobec policji szwedzkiej, co do tej pory mi nie przeszkadzało. Tym razem jednak chyba po protu sama historia nie była za bardzo zajmująca, czy tajemnicza, a przez to zarzuty autorów wybiły się na pierwsze miejsce. W finale mamy sporo akcji, ale mimo wszystko mnie trochę Twardziel z Säffle rozczarował. Co nie zmienia faktu, że po kolejną część, Zabójcę policjanta, sięgnę jak tyko się ukaże.

poniedziałek, 5 marca 2012

"Wybawiciel" Jo Nesbø

Skończyłam przygodę z Wiedźminem, o której pisać nie będę, bo nie umiem. Boję się, że swoją pisaniną nie oddam sprawiedliwości tej sadze. Wspaniałej sadze. A że zaraz po Sapkowskim wzięłam się za jednego z moich ulubionych twórców kryminałów - bo w końcu nawet po Wiedźminie coś trzeba zacząć czytać - za Nesbø, to napiszę o jego książce Wybawiciel.

Wybawiciel jest, jeśli nie mylę rachunków, szóstą książką z Harrym Hole w roli głównej. Mnie póki co, ani Harry, ani jego twórca się nie znudzili. Czerwone gardło nadal jak dla mnie jest najlepszym kryminałem Nesbø, ale Wybawiciel także przynosi wiele emocji i rozrywki.

Tym razem mamy do czynienia z morderstwem w szeregach Armii Zbawienia, mamy narkomanów i zbrodnię sprzed lat. Niezgłoszoną, ale niezapomnianą. Do tego wszystkiego dochodzi wynajęty zawodowiec, żołnierz z byłej Jugosławii, którego czasem napadają wspomnienia. I za to właśnie lubię książki Jo Nesbø - potrafi świetnie żonglować wątkami, umiejętnie przeplata czasy. Z chaosu tworzy logiczną historię. Dodatkowo u niego nikt nie jest święty, każdy z bohaterów ma coś na sumieniu, a pozory czasem bardzo potrafią zmylić czytelnika.

Idę szukać kolejnych części z Holem w roli głównej, bo naprawdę warto.

niedziela, 22 stycznia 2012

"Zamknięty pokój" Maj Sjöwall i Per Wahlöö

Zauważyłam, że ostatnimi czasy znowu czytam więcej kryminałów. Dobrze to, czy źle, nie wiem. Wiem, że mam na nie ochotę i tyle. Po rozmaitych wędrówkach, poznawaniu nowych nazwisk (trafionych wyborach typu Nesbo, lub tych nieco mniej udanych jak Gardner) powróciłam do jednych z moich ulubionych twórców: szwedzkiej pary małżeńskiej Sjowall i Wahloo. Tym razem do części ósmej, Zamkniętego pokoju.

Beck, zmęczony i chyba nieco obojętny na wszystko co się dzieje dookoła, nieco może nawet zdołowany, dostaje sprawę samobójstwa, które samobójstwem być nie mogło, ale które w sumie nikogo nie obchodzi, bo w mieście okradają banki. Właśnie do rozpracowania gangu napadającego na szanowne instytucje skierowani zostali wszyscy koledzy komisarza.

Jak dla mnie chyba jedna z najlepszych części. Dwie sprawy, niby zupełnie róże, a obie ciekawe. Szczególnie to samobójstwo/morderstwo w zamkniętym pokoju. Taka klasyka, z którą poradzić sobie musi nasz komisarz, którego mają ewentualnie awansować. Co oczywiście Beckowi się nie podoba. Koledzy komisarza uganiają się za to za gangiem, który najprawdopodobniej stoi za udanym skokiem na bank i pewnikiem planuje następny. I tu o dziwno, autorzy wprowadzili całkiem sporo humoru. Na jednej z opisanych scen prawie popłakałam się ze śmiechu jadąc rano do pracy w zatłoczonym autobusie. Oczywiście nie jest to ot taki sobie humor, tylko taki podszyty złośliwością, zawierający krytykę policji, obnażający jej nieudolność. Ogólnie sporo w tej części uwag na tematy dotyczące społeczeństwa szwedzkiego, chyba najwięcej ze wszystkich części. Mnie to nie przeszkadza. Czytało mi się Zamknięty pokój z dużą przyjemnością, nie mogłam się do niego oderwać i już poluję na ostatnią książkę Sjowall i Wahloo, której nie miałam do tej pory w ręku. Polecam.

środa, 7 grudnia 2011

"Poirot prowadzi śledztwo" Agatha Christie

Po bardzo długiej przerwie wróciłam do książek Królowej Kryminału. Prawie dekadę temu spędziłam jedne wakacje czytając maratonem prawie wszystkie powieści Christie: wystraczył mi balkon, leżak, coś zimnego do picia oraz książki poustawiane w stosikach dookoła mnie. Kończyłam jedną, zaczynałam następną. To były udane wakacje.

Teraz powodem ponownego sięgnięcia po kryminały z niezastąpionym Poirotem czy sympatyczną panną Marple, jest wyzwanie Na tropie Agathy. Moim planem było ponowne przeczytanie wszystkich książek, ale w kolejności chronologicznej. Niestety nie udało mi się to już na samym początku: moje biblioteki, o dziwo, nie mają już wszystkich powieści Christie. Wzięłam zatem do domu to, czego jeszcze nie czytałam.

Poirot prowadzi śledztwo to zbiór jedenastu krótkich opowiadań. Ja osobiście bardzo lubię opowiadania: lubię co chwila przenosić się z jednej historii w drugą, zmieniać klimat. Niestety ze smutkiem muszę przyznać, że to co się zazwyczaj sprawdza np. w opowiadaniach fantastycznych, w przypadku kryminalnych opowiastek Agathy Christie zupełnie mnie zawiodło. Narratorem wszystkich tekstów jest przyjaciel Małego Belga, kapitan Hastings. A sprawy jakimi się zajmują mają szerokie spectrum: od morderstwa, przez porwanie, po kradzież. Jednak dla mnie te zagadki były za szybko rozwiązane. Wolę spędzić z Poirotem dłuższe chwile, razem z nim przeprowadzać rozmowy, wyłapywać nieścisłości, delektować się smaczkami z drugiego tła. A tu, tu jakoś to wszystko było potraktowane po macoszemu, a już rozwiązanie Tragedii Marsdon Manor za pomocą seansu spirytystycznego kompletnie mnie zbiło z tropu...

Oczywiście mimo wszystko nie zmieniam zdania o twórczości Christie, Królową Kryminału jest ona i basta, tyle że idę porozglądać się za którąś z powieści.

"Z zimną krwią" Robert Foryś

Zachęcona dwiema pozytywnym recenzjami znalezionymi na obserwowanych przeze mnie blogach oraz, nie ukrywam, świetną okładką, sięgnęłam po książkę nieznanego mi do tej pory Roberta Forysia Z zimną krwią. I spokojnie mogę powiedzieć, że warto było.

Z zimną krwią mimo że wydana została przez Fabrykę Słów, którą kojarzę przede wszystkim z fantastyką, jest kryminałem osadzonym w czasach, gdy na tronie zasiadał Stanisław August Poniatowski. Jak dla mnie mieszanka idealna.

W Warszawie dochodzi do bardzo brutalnych morderstw, na dodatek być może z podtekstem politycznym. Do szybkiego i cichego rozwiązania sprawy zostaje skierowany bywały w świecie rotmistrz Hieronim Woyski.

Cóż, mnie ta książka bardzo przypadła do gustu. Nawet jej nie przeczytałam, ale najnormalniej w świecie ją połknęłam. Spodobał mi przede wszystkim główny bohater. Samotny żołnierz, z tajemniczą przeszłością, cyniczny, inteligentny, świetny szermierz. Mający dar wplątywania się w bardzo kłopotliwe sytuacje. I właśnie od takiej sytuacji zaczyna się cała powieść: po wygranym pojedynku musi uchodzić z Anglii. Postanawia więc wrócić do kraju, gdzie rodzina Czartoryskich przydziela mu zadanie rozwiązania brutalnych morderstw. Od tej pory podążamy wszędzie tam, gdzie Woyski: zasiadamy do stołu z wielkimi tych czasów, krążymy po ciemnych zaułkach XVIII wiecznej Warszawy, odwiedzamy burdele i spelunki, trafiamy nawet na egzekucję. A wszystko po to by złapać seryjnego mordercę.

Książkę czyta się naprawdę szybko: jest interesująca i sprawnie napisana. Ma także nieźle poprowadzoną intrygę. Mnie jej lektura sprawiła przyjemność i na pewno sięgnę po następne książki pana Forysia.

poniedziałek, 21 listopada 2011

"Karaibska krucjata" Marcin Mortka


Nie jeden już raz przyznawałam się, że morza nie lubię. Wody się boję, nigdy więc nie nauczyłam się pływać, podczas lekcji na basenie w LO przyprawiałam mojego nauczyciela o zawał serce, niemalże co chwilę idąc na dno. Sama się więc sobie dziwię, czemu w sumie lubię książki i filmy z morzem związane. Uwielbiam serię C.S. Forestera o Honblowerze, zawsze przepadałam za piratami. Teraz znowu sięgnęłam po kolejną książkę o podobnej tematyce, tym razem z naszego podwórka. I bardzo dobrze zrobiłam!

William O'Connor w sumie nie chciał zostać piratem. Po prostu tak czasem bywa, że człowiek nie ma innego wyjścia i musi się zbuntować przeciw złu, niestety ponosząc tego konsekwencje. Na szczęście dobrze się ułożyło dla Billy'ego, że ma za sobą oddaną załogę i wiernych przyjaciół, którzy samego go nie zostawią. Nawet wtedy, gdy dzielny kapitan niewielkiej Magdaleny postanowi co chwilę wpadać w niezłe kłopoty, walcząc z okropnymi piratami, przeciwstawiając się Hiszpanom czy ratując damę z opresji.

Dylogia Marcina Mortki jest po prostu rewelacyjna. Nie bardzo wiedziałam za co się biorę, bo niczego wcześniej o tych książkach nie czytałam, po prostu poszłam do biblioteki, a część pierwsza, Płonący Union Jack, sama wpadła mi w ręce. Już po pierwszych kilkunastu stronach wiedziałam, że muszę zdobyć i część drugą. Bo czego w tych książkach nie ma? Są świetni bohaterowie, jest niesamowicie dużo zwrotów akcji, jest przedni humor i jest intryga. Są abordaże i walki, są tawerny i są niespokojne wody. Cała wspaniała, niesamowicie oryginalna, załoga co chwila wystawiana jest na niejedną próbę. Walczą i z pogodą na pełnym morzu, i z nieobliczalnym przeciwnikiem.
Nie ukrywam, że mnie się najbardziej podobały postacie i humor zawarty w tych książkach. Całym sercem polubiłam kapitana O'Connora, młodzieńca skorego do 'strzelania focha', ale niesamowicie dzielnego. Moim kolejnym faworytem jest porucznik Edward Love - człowiek o nieskazitelnych manierach i zawsze idealnym mundurze. Z resztą cała załoga, aż po dwie okrętowe papugi, to galeria cudnych po prostu oryginałów. Dzięki nim śmiałam się niejednokrotnie podczas lektury powieści.

Karaibską krucjatę polecam wszystkim z czystym sumieniem: jeśli macie ochotę na zabawę, śmiech i dużo, czasem niemalże niemożliwych, przygód. Ja na pewno nie miałam bym nic przeciw temu, by dylogia stała się trylogią.

wtorek, 15 listopada 2011

"Czyste sumienie" Charlaine Harris

Pogoda za oknem raczej wesołym nastrojom nie sprzyja, spacerom również nie. Mnie osobiście w tym konkretnym momencie potrzeba czegoś lekkiego i niezobowiązującego. Dlatego też sięgam po tytuły, które będzie mi się czytało krótko i lekko. Wróciłam więc na chwilę do Shakespeare.

Również i tym razem Lily Bard nie szuka żadnych kłopotów, one same po prostu ją znajdują: pod postacią czerwonego samochodu zaparkowanego w lesie, w miejscu, gdzie być go nie powinno, w którym Lily odkrywa okaleczone zwłoki jednej ze swoich sąsiadek.

Okrutna zbrodnia nie pozostaje bez echa w małym miasteczku, jakim jest Shakespeare. Ludzie komentują, plotkują, snują domysły. Na dodatek spirala przemocy się nakręca, dochodzi do próby podpalenia. Nakładają się na to różnego rodzaju prywatne związki podejrzanych z ofiarami. Jednak w Czystym sumieniu,mam wrażenie, mamy jeszcze mniej zagadki kryminalnej, niż to miało miejsce w przypadku pierwszej części, Czystej jak łza. Dostajemy za to więcej spraw związanych z życiem prywatnym, szczególnie z rozterkami miłosnymi, naszej głównej, dzielnej bohaterki. Mimo wszystko mnie się te powieści kryminalne dobrze czyta. Są idealne do zabrania w podróż, dłuższą lub krótszą, bo mimo iż klasycznym kryminałem nie są, potrafią wciągnąć.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak literanova.

poniedziałek, 17 października 2011

"Sprawa bigamisty" Erle Stanley Gardner

Lubię kryminały, i choć nie czytam ich w zatrważających ilościach, to co jakiś czas po książkę z tego gatunku sięgnę. Póki co niepodzielnie palmę pierwszeństwa dzierży u mnie Agatha Christie i Poirot. Spodobały mi się także popularne kryminały prosto ze Skandynawii, choć nie sam wielki Mankell. Raczej Nesbø ze swoim Harry'm i Sjöwall/Wahlöö wraz ze śledczym Beckiem. I nimi właśnie ostatnio zaspokajałam swoją potrzebę dowiedzenia się kto zabił. Ale w końcu stwierdziłam, że trzeba poznać coś nowego, ale tym razem z klasyki. I tak sięgnęłam po Gardnera.

Perry Mason zostaje adwokatem młodej, atrakcyjnej kobiety, oskarżonej o morderstwo. Kogo niby miała zamordować? Męża swojej przyjaciółki, który okazał się być bigamistą. Ale czy to jedyne zło, które miał na sumieniu zamordowany?

I nie mam jak zacząć, jak od słów: zawiodłam się. Kurczę, żeby nie wiem co chciała napisać, to jedne co przychodzi mi do głowy w celu opisania tej książki, to słowo nuda. Tak, nuda. Ani przez chwilę nie zostałam zauroczona historią. Nie porwali mnie bohaterzy. Nie dojrzałam w nich nic ciekawego: ani geniuszu, ani przebiegłości, ani oryginalności. Nawet przez chwilę nie poczułam się zaintrygowana, nie zadałam sobie pytania kto zabił? Na dodatek nie dane mi było odkrywać wszystkich faktów z bohaterami, łączyć wszystkie kropki i dociekać, kto jest odpowiedzialny za zbrodnię i dlaczego. Po prostu Mason na sali sądowej wszystko wyłuszczył i wsio. No i to oklepane zakończenie... Ja jednak podziękuję i wrócę do Poirota i panny Marple.

piątek, 9 września 2011

"Baron i łotr" Kamil Gruca

Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że nie dostanę w swoje ręce książki, powieści historycznej, napisanej przez polskiego autora, która by mi się spodobała. Na szczęście Kamil Gruca zmienił moje przekonanie. Jestem po lekturze jego powieści Baron i łotr i chcę więcej.

Francja roku pańskiego 1415. Właśnie zakończyła się bitwa pod Azincourt, fatalna w skutkach dla francuskiego rycerstwa. Ale dla kilku rycerzy angielskich to jeszcze nie koniec zmagań. Muszą się oni udać w pościg za zdrajcą.

Barona i łotra czytało mi się świetnie. Zagłębiałam się w książkę i nie liczyło się dla mnie nic więcej. Dostałam spory kawałek niezłej rozrywki. Autor świetnie pisze, żywo i bez chwili nudy. Jego bohaterowie mają swoje konkretne cechy, nie są papierowi, a przygody i wyzwania jakie ich spotykają są dość wiarygodne i ciekawe. Moim zdaniem książka Kamila Grucy jest bardziej powieścią awanturniczo-przygodową, niż historyczną. Owszem autor wplata cały czas właściwe nazewnictwo, szczególnie w przypadku uzbrojenia (tu przydaje się mały słowniczek, umieszczony na końcu książki), są małe scenki rodzajowe w tle, ale akcja to głównie pościgi, porwanie i intrygi. Mnie się to podobało. Dzięki temu cały czas się coś dzieje, są nowe zwroty akcji, nowi bohaterowie.
Trochę myląca może być okładka. Sugeruje ona opisy bitewnych zmagań, ciągłych pojedynków. Ale tego w tej książce nie dostajemy, co w sumie mnie troszkę zawiodło. Owszem kilka starć mamy opisanych, ale jak dla mnie zabrakło czegoś większego.

Gorąco polecam i trochę żałuję, że nie zaczęłam od debiutu autora, Panów z Pichfork, gdzie miałabym szansą lepiej poznać głównych bohaterów Barona i łotra.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak literanova.

środa, 31 sierpnia 2011

"Najlepsze opowiadania. Tom 2" H.P. Lovecraft

Kolejny wpis z serii "jednak nie dałam rady'. Niestety, ten zbiór opowiadań mnie po prostu pokonał. Męczyłam się nad nim już dobre trzy tygodnie i w końcu stwierdziłam, że mam dość i że osiągnęłam już ten wiek, że nie będę na głowie stawać, żeby skończyć, co zaczęłam - jest tyle książek, po które chcę sięgnąć i po prostu szkoda mi czasu, na coś, co ewidentnie nie jest moją bajką. Mam nadzieję, że nie zniechęcę do siebie miłośników Lovecrafta, bo o jego właśnie opowiadaniach piszę.

Wiem, że nie powinno się pisać o książce, której się nie skończyło czytać, ale to jest zbiór opowiadań, a ja przeczytałam cztery opowieści na dziesięć umieszczonych w tym zbiorze, czyli prawie połowę. Sama nie wiem czemu sięgnęłam po tego amerykańskiego klasyka. Może dlatego, że np. już w kilku serialach i/lub filmach (w tym w moim ulubionym Supernatural) były jakieś wyraźne odwołania do jego książek. Może dlatego, że w rozmowach ze znajomymi zawsze gdzieś tam Lovecraft się przewijał. Stwierdziłam, że się zapoznam. Podeszłam do Najlepszych opowiadań z nadzieją na coś świetnego, na coś z dreszczykiem, z klimatem grozy, na coś oryginalnego. Kurczę, nawet nie dałam rady dojść do chyba najbardziej znanego opowiadania, Zewu Cthulhu, po prostu z tego zbioru powiało nudą. Czytając te opowieści wieczorami zasypiałam nad nimi... Szukałam niesamowitości, a dostałam dobry środek nasenny. Widocznie nie jest to lektura dla mnie. Nie odbieram Lovecraftowi jego zasług dla literatury, po prostu oczekiwałam czegoś innego.