Wiele sobie obiecywałam po czwartym i zarazem ostatnim tomie Pana Lodowego Ogrodu i muszę przyznać, że jestem usatysfakcjonowana, że autor mnie nie zawiódł.
Wysłuchałam tego audiobooka z ogromną przyjemnością. Tak jak przy pierwszym tomie, po prostu nie mogłam się od niego oderwać, chodziłam więc ze słuchawkami w uszach non stop, co momentami doprowadzało moją Rodzinkę do szewskiej pasji. Ale cóż było robić? W końcu chciałam się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy. A że zanim dotarłam do tego końca dostałam ponownie kawał porządnej historii, zostałam wciągnięta w wir pełen akcji, zwrotów i napięcia, tym lepiej dla mnie.
Może i PLO nie jest dziełem przełomowym; może świat wymyślony przez autora nie jest zbyt bogaty (choć kowce zostaną już ze mną na zawsze); może postacie kobiece kuleją - ale co z tego, skoro ta tetralogia wciąga i jest po prostu pierwszej klasy rozrywką. Świetnie spędziłam czas towarzysząc Vuko i jeśli dobrze rozumiem, autor zostawił sobie małą furtkę, więc jeśli nasz bohater wróci, chętnie ponownie zapoznam się z jego przygodami.
Muszę także dodać, że Jacek Rozenek jako lektor sprawdza się doskonale. Wcześniej narzekałam, że czasami przesadza z urozmaiceniem głosu w zależności od postaci, w tym tomie nie przeszkadzało mi już nic, a jestem pewna, że chętniej w przyszłości będę sięgać po te audiobooki, gdzie lektorem będzie właśnie Rozenek.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantastyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantastyka. Pokaż wszystkie posty
piątek, 3 maja 2013
czwartek, 21 marca 2013
"Pan Lodowego Ogrodu" t. 2 i 3 - Jarosław Grzędowicz


Przyznaję, momentami było trudno. Zdarzało się, że nie mogłam się zmusić, żeby odpalić dalszą część tomu drugiego. Po świetnym, pełnym akcji i dużego tempa tomie pierwszym, drugi zdawał się czasami niemal ocierać o nudę. Vuko stracił swoje technologiczne super zdolności, a akcja jakby w związku z tym straciła tempo. Ale nadal, mimo wszystko, chciało mi się wracać do świata powieści. Tym bardziej, że mniej przeze mnie preferowany wątek, wątek następcy tronu, zaczął się naprawdę ciekawie rozwijać.
W tomie trzecim mamy już powrót do tempa i jakości tomu pierwszego. Audiobook kompletnie wciąga. Nawet nie zauważyłam kiedy, a wysłuchałam ostatni rozdział. W tej części już nie potrafiłam wybrać ulubionego wątku - oba są świetnie poprowadzone i w końcu się splatają. Vuko posiadł nowego zdolności, ma nowych przyjaciół, tempo jest zawrotne, a niespodzianka goni niespodziankę. Spotykamy też w końcu Pana Lodowego Ogrodu.
Jeśli chodzi o lektora, na szczęście ten się nie zmienia. PLO nadal czyta Jacek Rozenek, który ma bardzo przyjemny tembr głosu. Jak dla mnie czasami może trochę przesadza z modulacją głosu, ale widocznie przyzwyczajenie robi swoje, bo nie przeszkadzało mi to już tak, jak przy słuchaniu tomu pierwszego.
Ja już wzięłam się za tom czwarty. Wiele sobie po nim obiecuję.
niedziela, 10 lutego 2013
"Trucizna" Andrzej Pilipiuk
Będzie krótko, bo jakaś zmaltretowana jestem i przede wszystkim zawiedziona. Chciałam sobie poprawić humor, wzięłam więc do ręki najnowszego Wędrowycza, nastawiłam się na dobrą zabawę i niestety się zawiodłam...
Czemu? W sumie powinno być dobrze, bo w tym tomie mamy aż dwadzieścia krótkich, czasami nawet bardzo krótkich, opowiadań o Pierwszym Egzorcyście RP, czyli tak jak ja lubię najbardziej. Ale co z tego, jak opowiadania te są jakoś bez polotu, humor gdzieś się ulotnił i w końcu złapałam się nawet na tym, że nad książką zasypiam? Nie wiem w czym rzecz, bo naprawdę Jakuba Wędrowycza polubiłam... Kroniki będą już chyba do końca mego żywota jedną z ulubionych lektur. Tym razem brak mocnych zakończeń, nie ma niespodzianek, wszystko poprawne, ale już tak nie iskrzy.
Po następne książki z Wędrowyczem - dwie mi zostały do przeczytania - sięgnę, ale teraz już się trochę boję, że się znowu rozczaruję.
Czemu? W sumie powinno być dobrze, bo w tym tomie mamy aż dwadzieścia krótkich, czasami nawet bardzo krótkich, opowiadań o Pierwszym Egzorcyście RP, czyli tak jak ja lubię najbardziej. Ale co z tego, jak opowiadania te są jakoś bez polotu, humor gdzieś się ulotnił i w końcu złapałam się nawet na tym, że nad książką zasypiam? Nie wiem w czym rzecz, bo naprawdę Jakuba Wędrowycza polubiłam... Kroniki będą już chyba do końca mego żywota jedną z ulubionych lektur. Tym razem brak mocnych zakończeń, nie ma niespodzianek, wszystko poprawne, ale już tak nie iskrzy.
Po następne książki z Wędrowyczem - dwie mi zostały do przeczytania - sięgnę, ale teraz już się trochę boję, że się znowu rozczaruję.
czwartek, 24 stycznia 2013
"Pan Lodowego Ogrodu t.1" Jarosław Grzędowicz
Sporo słyszałam o cyklu Grzędowicza. Zazwyczaj dość pozytywnie. Ale jakoś nie było kiedy po niego sięgnąć. Może troszeczkę odstraszało, że to takie połączenie fantasy i s-f, a ja tego drugiego nie lubię... I gdyby nie zwariowana promocja na audiobooka, nadal bym tylko kojarzyła nazwisko autora. A tak wysłuchałam tomu pierwszego i wpadłam.
Vuko Drakkainen rusza z misją ratowniczą na drugą stronę kosmosu. Ma odnaleźć kilku naukowców w świecie bardzo przypominającym naszą Ziemię, różniącym się od niej tylko trochę. Tylko albo aż, bo na Midgaard występuje magia. I tak zaczyna się ciekawa wędrówka naszego bohatera.
Ogólnie zasłuchałam się w tej powieści na amen. Nie mogłam się oderwać, co zaowocowało zarwanymi nocami. Autor tak zaserwował nam całość, że pomimo różnych braków czy niedociągnięć (słabo rozbudowany świat, czasem niektóre fragmenty się dłużą) człowiek musi się dowiedzieć co będzie dalej. Akcja goni akcję, są walki, w których Vuko wspomaga super technologia, są potwory, są dziwne zdarzenia. Jest i magia. Są i ciekawe postacie, choć nie wszystkie dobrze rozbudowane (np. postacie kobiecie bardzo kuleją). Obok głównego bohatera o polsko-chorwacko-norweskich korzeniach mamy i drugiego głównego bohatera, tym razem miejscowego, młodego cesarza. Przez to dostajemy dwie, póki co niezwiązane ze sobą, historie. Która ciekawsza? Dla mnie na razie historia Drakkainena. Zakładam, że ścieżki Vuko i Terkej Tendżaruka kiedyś się przetną. Tylko kiedy? Zabieram się z kolejny tom, może w nim właśnie.
Co do lektora, to ten tom Pana Lodowego Ogrodu czytał Jacek Rozenek. No się nie spodziewałam, że mi się tak spodoba. Lektor czasami przesadza, jak na moje ucho, ze zmianą głosu w zależności od postaci, ale później przestało mi to przeszkadzać. Dobra dykcja, miły głos.
Vuko Drakkainen rusza z misją ratowniczą na drugą stronę kosmosu. Ma odnaleźć kilku naukowców w świecie bardzo przypominającym naszą Ziemię, różniącym się od niej tylko trochę. Tylko albo aż, bo na Midgaard występuje magia. I tak zaczyna się ciekawa wędrówka naszego bohatera.
Ogólnie zasłuchałam się w tej powieści na amen. Nie mogłam się oderwać, co zaowocowało zarwanymi nocami. Autor tak zaserwował nam całość, że pomimo różnych braków czy niedociągnięć (słabo rozbudowany świat, czasem niektóre fragmenty się dłużą) człowiek musi się dowiedzieć co będzie dalej. Akcja goni akcję, są walki, w których Vuko wspomaga super technologia, są potwory, są dziwne zdarzenia. Jest i magia. Są i ciekawe postacie, choć nie wszystkie dobrze rozbudowane (np. postacie kobiecie bardzo kuleją). Obok głównego bohatera o polsko-chorwacko-norweskich korzeniach mamy i drugiego głównego bohatera, tym razem miejscowego, młodego cesarza. Przez to dostajemy dwie, póki co niezwiązane ze sobą, historie. Która ciekawsza? Dla mnie na razie historia Drakkainena. Zakładam, że ścieżki Vuko i Terkej Tendżaruka kiedyś się przetną. Tylko kiedy? Zabieram się z kolejny tom, może w nim właśnie.
Co do lektora, to ten tom Pana Lodowego Ogrodu czytał Jacek Rozenek. No się nie spodziewałam, że mi się tak spodoba. Lektor czasami przesadza, jak na moje ucho, ze zmianą głosu w zależności od postaci, ale później przestało mi to przeszkadzać. Dobra dykcja, miły głos.
sobota, 5 maja 2012
"Wieszać każdy może" Andrzej Pilipiuk
Długi majowy weekend, w tym roku naprawdę długi, ciepło za oknem, słońce praży, z domu wyjść się nie chce (tzn. mi się nie chce, głównie przez to słońce). Rozleniwiona jestem kompletnie i, o zgrozo!, podziębiona (wykończyły mnie lody kawowe), poszukałam więc sobie i lekturki lekkiej, a że biorę udział w wyzwaniu Z półki wybór padł na piątą część przygód osławionego Jakuba Wędrowycza - w końcu książki opowiadające o rodzimym egzorcyście ociekają humorem i absurdem.
Po ostatnim spotkaniu z Jakubem W. doszłam do wniosku, że jego trzeba sobie dawkować. Bo co za dużo, to w końcu nie jest zdrowo. Stąd przerwa była znaczna w lekturze książek Pilipiuka. Ostatnią część, dokładnie Zagadkę Kuby Rozpruwacza, czytałam w styczniu roku ubiegłego. Jak się okazało, przerwa była słuszną decyzją. Wzięłam teraz książkę do ręki z lekką obawą, czy nadal zwariowane przygody Wędrowycza będą mi się podobały. Mam bowiem ogromny sentyment do części pierwszej, która była jakby objawieniem i już na zawsze zostanie jedną z moich ulubionych książek. Wieszać każdy może jest jednak gorszym zbiorem, ale nadal jest to całkiem porządny kawałek rozrywkowej lektury.
Tym razem dostajemy siedem króciusieńkich opowiadań, które ja osobiście szalenie lubię - pomysłowo, szybko, z dowcipem. A potem mamy jedno długie opowiadanie, Pola Trzcin, które w przeciwieństwie do takiego samego dłuższego opowiadania zawartego w Czarowniku Iwanowie, także mi się podobało. Może przez tematykę? Tym razem bowiem Jakub wraz z Semenem i swoim wnuczkiem Piotrusiem rozprawiają się z Leninem i Dzierżyńskim, jeno w Egipcie, a po drodze nie przepuszczają, jak przystało na najlepszych specjalistów, bandom wampirów w Rumunii i na Węgrzech.
Wieszać każdy może zdecydowanie mi się podobało. I na pewno, za czas jakiś (raczej dłuższy, niż krótszy), sięgnę po kolejną część przygód Pierwszego Egzorcysty Rzeczpospolitej w Gumiakach.
Po ostatnim spotkaniu z Jakubem W. doszłam do wniosku, że jego trzeba sobie dawkować. Bo co za dużo, to w końcu nie jest zdrowo. Stąd przerwa była znaczna w lekturze książek Pilipiuka. Ostatnią część, dokładnie Zagadkę Kuby Rozpruwacza, czytałam w styczniu roku ubiegłego. Jak się okazało, przerwa była słuszną decyzją. Wzięłam teraz książkę do ręki z lekką obawą, czy nadal zwariowane przygody Wędrowycza będą mi się podobały. Mam bowiem ogromny sentyment do części pierwszej, która była jakby objawieniem i już na zawsze zostanie jedną z moich ulubionych książek. Wieszać każdy może jest jednak gorszym zbiorem, ale nadal jest to całkiem porządny kawałek rozrywkowej lektury.
Tym razem dostajemy siedem króciusieńkich opowiadań, które ja osobiście szalenie lubię - pomysłowo, szybko, z dowcipem. A potem mamy jedno długie opowiadanie, Pola Trzcin, które w przeciwieństwie do takiego samego dłuższego opowiadania zawartego w Czarowniku Iwanowie, także mi się podobało. Może przez tematykę? Tym razem bowiem Jakub wraz z Semenem i swoim wnuczkiem Piotrusiem rozprawiają się z Leninem i Dzierżyńskim, jeno w Egipcie, a po drodze nie przepuszczają, jak przystało na najlepszych specjalistów, bandom wampirów w Rumunii i na Węgrzech.
Wieszać każdy może zdecydowanie mi się podobało. I na pewno, za czas jakiś (raczej dłuższy, niż krótszy), sięgnę po kolejną część przygód Pierwszego Egzorcysty Rzeczpospolitej w Gumiakach.
niedziela, 7 sierpnia 2011
"Agent JFK. Miecz i tomahawk" Miroslav Žamboch, Jiří Prochazka

Kovar zostaje wysłany z misją do świata w którym wikingowie, świetni żeglarze i wspaniali, lecz krwawi wojownicy, mają dobić do brzegu Ameryki Północnej i stworzyć z lokalnymi plemionami indiańskimi nowe państwo. Ale ktoś chce zniszczyć to przymierze, wykorzystując broń biologiczną.
JFK zostaje więc w Mieczu i tomahawku jednym z walecznych wikingów płynących na drakkarze na podbój nieznanego świata. I ta część książki bardzo mi się podobała: życie wikingów na łodzi, ich zwyczaje, rozmowy, jest też nieco akcji. Potem dobicie do brzegu i poznanie nowego ludu. I raptem akcja się rozkręca, po to żeby od razu przejść do końca książki. Strasznie szybkie zakończenie pozostawiające niedosyt i lekkie zdezorientowanie. Spokojnie można było troszkę więcej napisać, ale cóż, i tak nie jest źle. Czekam na następną część, z golemem.
wtorek, 26 lipca 2011
"Bezduszna" Gail Carriger

Bezduszną jest panna Alexia Tarabotti, właściwie już stara panna. Nie rusza się ona z domu bez parasolki, ma mocny i uparty charakter, śniadą cerę i nie posiada duszy. Co ma pewne zbawienne działanie, jeśli próbuje cię skonsumować wygłodniały wampir. Otóż, gdy nadprzyrodzony dotknie panny Tarabotti, przestaje być nadprzyrodzonym: wampir traci kły, a wilkołak nie jest dłużej wilkiem. Wydawałoby się, że w takim razie Alexia idealnie nadaje się na agenta specjalnego Biura Ultranaturalnych Rzeczy, któremu przewodzi, przystojny, porywczy wilkołak, lord Maccon. Ale w końcu jesteśmy w wiktoriańskiej Anglii i kobiecie, nawet takiej jak Alexia, to nie przystoi. Mimo wszystko główna bohaterka ma dar do wplątywania się, przypadkiem, w różne kabały. A któż inny, jak nie lord Maccon, pospieszy jej na ratunek. Wspólnie rozwiążą zagadkę znikających młodych wampirów, nie przynależących do żadnego z londyńskich gniazd.
Ta niedługa, błyskotliwa powieść ma wspaniale nakreślonych, wyraźnych bohaterów, których nie sposób jest nie lubić, szczególnie lorda Maccona. Sama zagadka jest wciągająca i z chęcią śledzimy poczynania panny Alexii i spółki. Do tego mamy w Bezdusznej sporo humoru, szczególnie przy dialogach głównych bohaterów. Ja z pewnością sięgnę po następne części przygód Alexii. Polecam!
"Koniec pieśni" Wojciech Zembaty

VI wiek. Brytania, znosząca wyniszczające i krwawe najazdy Sasów. Wielki król Artur umiera, a wraz z nim siła Brytów.
Lata współczesne w Warszawie, do znużonego psychologa przychodzi młody chłopak, prosząc o pomoc w pokonaniu nawiedzających go koszmarów.
Oba te światy, tak zupełnie różne i odległe od siebie, połączy jeden przedmiot - wspaniały, złoty torques, obdarzony wielką mocą.
Po przeczytaniu ostatniej strony stwierdziłam, że jest to naprawdę niezła książka. Ma ciekawą fabułę, która po prostu wsysa czytelnika. Na początku nie mogłam sobie wyobrazić, jak współczesna Warszawa i celtycka jeszcze Brytania mogą zostać połączone. Ale autorowi się to udało i to dość sprawnie. Akcja co chwilę się przenosi z jednej rzeczywistości do drugiej, oba te odmienne światy się przeplatają, a to powoduje, że powieść czyta się niezwykle szybko. Szalenie podobała mi się kreacja świata Brytów: te fragmenty czytało mi się jak bardzo dobrą powieść historyczną.
Koniec pieśni jest powieścią szalenie krwawą, momentami wulgarną i mroczną. Nawiedzają ją przebrzmiali bogowie i okrutne demony. Jest w niej magia i krwawe rytuały. Bohaterowie przenoszą się do innego wymiaru, śmierdzącego zepsuciem i stęchlizną. Mamy także opisy zmagań wojennych, potyczek i bitew. A w tym wszystkim kilkoro bohaterów, próbujących się odnaleźć i zrealizować swoje cele. To wszystko powoduje, że książka ma wyrazisty i mocny charakter, który akurat mnie odpowiadał zupełnie.
Ale są też w debiutanckiej powieści Zembatego braki. Dla mnie za szybkie, zbyt pośpieszne było zakończenie. Miałam wrażenie, że niektóre wątki zostały po prostu ucięte. Także niezbyt podobały mi się współczesne dialogi bohaterów celtyckiej Brytanii.
Do samego wydania mogę się bardzo przyczepić tylko o literówki - szczególnie na końcu było ich zatrzęsienie.
Ogólnie Koniec pieśni jest dla mnie niezłą, sprawnie napisaną lekturą, łączącą fantazję, powieść historyczną i legendę króla Artura. Książka spodobała mi się na tyle, że daję autorowi, mimo kilku niedociągnięć, kredyt zaufania i chętnie sięgnę po jego następna powieść.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak literanova.
poniedziałek, 18 lipca 2011
"Mój własny diabeł" Mike Carey

I właściwie nie wiem co mam napisać. Tak na dobrą sprawę czytało mi się dobrze, choć zdarzało się, że odkładałam tę książkę na kilka dni. Szczególnie na początku: nie wciągnęła mnie ta powieść, kryminał właściwie, od pierwszej strony. Owszem temat ciekawy, jak ktoś lubi duchy, nawiedzenia i inne stworzenia nie z tego świata. Bohater z problemami, ale mimo wszystko, mimo fachu jakim się para - egzorcysta do wynajęcia, mimo przeżyć z przeszłości, sympatyczny, z ciętym językiem, wprowadzający humor. No i zagadka kryminalna, ukryta zręcznie pod warstwami nawiedzeń i egzorcyzmów, choć nie jest ona bardzo oryginalna. Ale to wszystko podane niby dobrze, niby sprawnie napisane, ale jednak czasami nudno, mimo nowych zwrotów akcji. Tak po dłuższej przerwie, myślę że przeczytałam Mojego własnego diabła dla Castora, głównego bohatera. Faceta wplątującego się w coraz głębiej w niezłą kabałę, ale nawet w najgorszych momentach, tryskającego cynicznym humorem.
Sama nie wiem czy mam polecać, chyba jednak nie. Nie wiem też czy sięgnę po następne tomy, zdaje się trzy, przygód Feliksa Castora. Jeśli tak, to tylko dla jego postaci.
wtorek, 7 czerwca 2011
"Agent JFK. Nie ma krwi bez ognia" Miroslav Žamboch, Jiří Prochazka

I tak zabrałam tę malutką objętościowo książeczkę do domu i oczywiście od razu przeczytałam. Bo czyta się to rzeczywiście w zastraszającym tempie. Nie tylko dlatego, że stron jest malutko i format nieduży, ale dlatego, że tu także, jak w Przemytniku, akcja goni akcję. Od pierwszej strony czytelnik wpada w samo centrum wydarzeń, a potem jest tego coraz więcej. Strzelaniny, wybuchy, ucieczki. A wszystko podane tym razem lekko i, czasami, z humorem. Po przeczytaniu stwierdzam, że tom drugi przygód agenta JFK czytało mi się lepiej: może to zasługa tematu (bardzo lubię wiek XIX), może nowych postaci. Tak czy inaczej patrzę teraz dużo przychylniejszym okiem na tę serię i już wiem, że sięgnę po następne części. W końcu w kolejce czekają wikingowie i golem.
poniedziałek, 9 maja 2011
"Ostatni bohater" Terry Pratchett

Niepokonana i Jedyna w Swoim Rodzaju Srebrna Orda pod przewodnictwem Cohena Barbarzyńcy rusza w ostatnią wyprawę, by zwrócić bogom to, co człowiek ukradł dawno temu. Oczywiście nie zdając sobie sprawy, że czyniąc to stawiają pod znakiem zapytania dalsze istnienie Świata Dysku. No, ale w końcu najważniejsze jest, żeby mieć przy sobie barda, który stworzy o ich bohaterskiej przygodzie wspaniałą sagę.
Pokochałam twórczość Terry'ego Pratchetta dwa lata temu. Moim ulubionym bohaterem Świata Dysku od razu został mag jednego zaklęcia, specjalista od ucieczki i ratowania świata, Rincewind. W Ostatnim bohaterze mam wszystko to, co tak lubię i cenię u Pratchetta, a nawet jeszcze więcej. Otóż obok rewelacyjnej historii, ulubionych bohaterów, błyskotliwego humoru dostajemy niesamowitą rzecz, coś wyjątkowego, czyli ilustracje Paula Kidby'ego. To niesamowite móc zobaczyć tych wszystkich bohaterów, o jakich pisze Pratchett. Mnie osobiście ilustracje Kidby'ego spodobały się ogromnie. Dzięki nim, ta część Świata Dysku, jest kompletnie wyjątkowa. Teraz pozostaje mi tylko zdobyć tę książkę...
czwartek, 7 kwietnia 2011
"Wilkozacy. Wilcze prawo" Rafał Dębski

Okres po powstaniu Chmielnickiego. Wśród Kozaków od dawna krążyły opowieści o Wilkozakach, krwiożerczych przemieńcach żyjących wiecznie, których prawo mówi, że sicz jest najważniejsza. Sehij i Marika przekonali się boleśnie, że nie jest to tylko czcze gadanie...
Książka na pewno przyciąga naprawdę niezłą okładką: to ona mnie skusiła, żeby w bibliotece sięgnąć po Wilkozaków. Dopiero w domu dotarło do mnie, że przyniosłam książkę autora Kiedy Bóg zasypia.... Spodobał mi się także sam pomysł: wilkołaki na Siczy, czasy powstania Chmielnickiego. Czemu nie? Może być ciekawie! I w sumie było. Początek mocny, dość krwawy, sporo obiecujący. Pomysł z Kozakami, którzy potrafią przemienić się w wilki naprawdę trafiony. W końcu jakieś nadnaturalne stworzenia z naszego podwórka. A jednak książka mnie nie porwała. Czemu? Mam wrażenie, że czasami cała historia traciła impet, zamierała i po prostu robiło się nudno. Było to przyczyną częstego odkładnia przeze mnie książki, a co za tym idzie długiego okresu jej czytania i tracenia wątków. Trochę chyba za dużo, jak dla mnie, było zagłębiania się w przemyślenia bohaterów, szczególnie Mariki, a za mało akcji.
Czy warto więc Wilkozaków przeczytać? Jeśli jest się miłośnikiem fantastyki, a szczególnie tej z elementami historii, to tak. Ja w sumie nie żałuję lektury, tylko tego że mogło być nieco lepiej.
wtorek, 11 stycznia 2011
"Zagadka Kuby Rozpruwacza" Andrzej Pilipiuk

Kolejna część, Czarownik Iwanow, nieco mnie rozczarowała, wydawało mi się, że sprawka to przede wszystkim zbyt długiego opowiadania tytułowego. Teraz, uczestnicząc w akcji Książka Wędrowniczka, miałam okazję, przeczytać Zagadkę Kuby Rozpruwacza, czwartą część cyklu. I cóż, czar Jakuba chyba trochę przygasł...
Zagadka Kuby Rozpruwacza jest dość obszernym zbiorem ponad dwudziestu opowiadań. Opowiadań naprawdę krótkich, czasami nawet króciusieńkich. I wydawałoby się, że to dobrze, biorąc pod uwagę wrażenia z lektury Czarownika Iwanowa: krótkie opowiadanka są lepsze, dynamiczniejsze, pełne akcji, trzymają w napięciu, akcja się nie rozwleka. I właściwie tak jest w przypadku tego zbioru, pełno w nim też niesamowitych pomysłów na rozwój akcji, Jakub nadal jest Jakubem, dlaczego więc śmiałam się dużo mniej podczas lektury? Albo czar Wędrowycza na mnie już nie działa tak bardzo, Jakub nie jest już dla mnie nowością, albo jest to wina zbyt dużego tempa, jakie sobie narzuciłam podczas czytania Zagadki... oraz objętości tego zbioru. Po prostu co za dużo, to niezdrowo.
Postanowiłam postawić na drugie wyjaśnienie: Jakuba Wędrowycza trzeba sobie dawkować, wtedy ma się większą frajdę z lektury, bo ogólnie frajda nadal jest.
P.S. Moja fotorealcja z wizyty Jakuba u mnie, zamieszczona na blogu Książka Wędrowniczka.
czwartek, 9 grudnia 2010
Nie dałam rady...
Wiem, że w sumie nie powinno się tego robić: oceniać niedokończonej książki. Ale te dwa tytuły zostały przeze mnie porzucone nie z braku czasu czy chęci, ale dlatego że ich początki nie dawały mi jakiejkolwiek nadziei na to, że dalej będzie choć trochę lepiej.
Pierwszą książką jest Anima Vilis Krzysztofa T. Dąbrowskiego. Sięgnęłam po ten zbiór opowiadań grozy mając ochotę troszkę się pobać, a do wyboru tej konkretnej pozycji zachęciły mnie raczej pozytywne recenzje blogowiczów. Niestety poległam, po zdaje się, dwóch opowiadaniach. Po pierwsze nie było w nich nic strasznego, nie miały żadnego klimatu grozy, na dodatek ciągnęły mi się w nieskończoność. Zamiast się bać, ja przy nich zasypiałam... a chyba nie o to autorowi chodziło. Po drugie, ten pomysł z kosmitami. Cóż, u mnie się on nie sprawdził. I to mówi fanka The X-Files, dla której Fox Mulder na zawsze już pozostanie jednym z najbardziej cenionych i lubianych bohaterów literatury/ekranu. Kompletne rozczarowanie.
Druga książka to W poszukiwaniu Jake'a Chiny Miéville'a. Również jest to zbiór opowiadań, ale tym razem łączącym je elementem jest Londyn, Londyn jakiego się tak naprawdę nie zna. Tu dałam radę przeczytać więcej, parłam do przodu, nie zniechęcając się aż tak bardzo, mając ciągle nadzieję, że w końcu coś zaskoczy i opowiadania te mnie poruszą czy zainteresują. Niestety z przeczytanych tytułów podobało mi się tylko jedno opowiadanie, o przemieszczających się ulicach. Mimo wszystko jednak Miéville zdołał w jakiś sposób mnie zaintrygować i postanowiłam sięgnąć po jakąś jego powieść, pewnie będzie to Dworzec Perdido lub LonNiedyn.
Odkąd prowadzę tego bloga (dwa lata) pokonały mnie dwie książki: Jadąc do Babadag oraz Stulecie detektywów. Teraz dołączą do nich niestety Anima Vilis i W poszukiwaniu Jake'a.


Odkąd prowadzę tego bloga (dwa lata) pokonały mnie dwie książki: Jadąc do Babadag oraz Stulecie detektywów. Teraz dołączą do nich niestety Anima Vilis i W poszukiwaniu Jake'a.
Etykiety:
czytam,
fantastyka,
literatura angielska,
literatura polska,
opowiadania,
poległam
poniedziałek, 29 listopada 2010
"Dziedzictwo" Melissa de la Cruz

Dziedzictwo jest naprawdę niezłe, chyba najlepsze, w sensie najlepiej mi się je czytało, ze wszystkich dotychczasowych tomów. Akcja jest jeszcze szybsza, o ile to w ogóle możliwe, kartki normalnie same się przewracają. Mają na to wpływ bardzo krótkie rozdziały, tym razem poświęcone przede wszystkim trzem bohaterkom: Bliss, Mimi i oczywiście Schuyler.
Cóż, ja się dałam wciągnąć tej serii. I będę czekać na następne tomy, może nie z niesamowitą niecierpliwością, ale na pewno z pewną nutką ciekawości.
[P.S. Mongomerry - dzięki!]
wtorek, 23 listopada 2010
"Błękitnokrwiści. Objawienie" Melissa de la Cruz

Wybaczcie, opisywać treści nie będę. Po prostu naprawdę dużo się dzieje w tej niedługiej książce. Co strona to właściwie nowa tajemnica, nowa zagadka, nowe podejrzenia. Kilka spraw zaczyna się rozwiązywać, niektórzy bohaterowie ukazują swoje prawdziwe ja. Mamy też do czynienia z zawirowaniami uczuciowymi wśród młodych błękitnokrwistych: nowe związki, stare uczucia, pokryjome schadzki. A wszystko to nieźle napisane, z niezłym tempem. Zanim się człowiek zorientuje, jest na ostatniej stronie. Autorka, podobnie jak w przypadku tomu drugiego, dała sobie spokój z wyliczaniem super firm i nazwisk projektantów, a skupiła się na akcji, i bardzo dobrze. Teraz czeka na mnie czwarty tom, stoi już sobie na półce. Niedługo pewnie wezmę się za lekturę.
piątek, 8 października 2010
"Agent JFK. Przemytnik" Miroslav Žamboch, Jiří Prochazka

Były agent jednostki specjalnej w dość wybuchowych okolicznościach dowiaduje się, że tak naprawdę jest wiele światów równoległych. Trafia on do jednego z nich: niby takiego samego, jak ten który zna, ale jednak innego. Kovář chce wrócić do domu, do czego potrzebne mu są pieniądze, z braku innych opcji bierze się więc za przemyt, gdy tymczasem po piętach depczą mu czarodzieje, służby specjalne i agenci dziwnej organizacji.
Po przeczytaniu Agenta JFK mam mieszane uczucia. Z jednej strony czyta się to niesamowicie szybko. Tempo przewracania kartek jest zastraszające: wystarcza jeden wieczór. Owszem, tom pierwszy zdołał rozbudzić moją ciekawość, jak mogą wyglądać inne światy, do których trafi nasz czeski pobratymiec. Jego samego również, zdołałam polubić: sensowny facet, nie tracący głowy, nawet w nadziwniejszych okolicznościach. Z drugiej strony, mimo iż książka obfituje w akcję, strzelaniny i pościgi, czegoś im brakuje. Moim zdaniem nie budują one żadnego napięcia, są beznamiętnie napisane. A przez co czasami wieje nudą. Jak na pierwszy tom, to ogólne wrażenie Przemytnik robi dość średnie. Czy sięgnę więc po następne części? Powiem szczerze: nie wiem. Może tak, kiedy będę potrzebowała jakiejś kompletnie niezobowiązującej, lekkiej lektury, na jeden zimowy wieczór.
czwartek, 23 września 2010
"Błękitnokrwiści. Maskarada" Melissa de la Cruz

Bo i właściwie czemu? Wampiry z jakimi mamy do czynienia podczas lektury tej sagi nie są ukazane w sposób kanoniczny, a ja lubię klasykę. Na dodatek ja nie znam się na modzie, a co dopiero na modzie wielkiego i bogatego światka Manhattanu, a w swojej książce Cruz na co drugiej stronie wyliczała jakieś niesamowite ciuchy, kosmetyki, sypała nazwiskami projektantów i nazwami znanych, ponoć, marek itp. Dla mnie było to bardzo nużące. Mało brakowało, a rzuciłabym czytanie Błękitnokristych z tego powodu. Czemu więc nie rzuciłam? Chyba dlatego, że po jakimś czasie zaczęła mi się jednak całkiem podobać wizja autorki nt wampiryzmu, a książka jest całkiem dobrze napisana, na dodatek, im dalej i akcja się rozwija, tym ciekawiej - powieść po prostu szalenie wciąga.
Przy drugiej części nie wiedziałam, czy czytać dalej i się znowu narażać na nudne wstawki o "cudownym" świecie mody, czy dać sobie spokój. Książka wpadła mi jednak w ręce, a na kilku blogach wyczytałam, że jest nieźle, może nawet lepiej niż przy części pierwszej. I faktycznie jest. Nie ma tego całego spisu "super ciuchów", a akcja jest jeszcze szybsza, przez co robi się naprawdę ciekawie. Bo trzeba przyznać, że Cruz ma bardzo sprawne pióro. Ok, nie jest to lektura najwyższych lotów, ale na długi wieczór, jak ktoś lubi troszkę fantastyki, czemu nie? U Cruz wampiry się przynajmniej nie błyszczą.
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
"Eryk" Terry Pratchett

Eryk chce żeby ktoś zrealizował jego trzy życzenia. Kto się nada najlepiej do tego zadania? Oczywiście jakiś demon. Chłopak niestety (lub 'stety') ma to szczęście, że zamiast sługi piekieł, przyzywa nie kogo innego, tylko najgorszego maga w całym Świecie Dysku, Rincewinda oraz jego Bagaż. Co zadziwiające, tym razem mag jednego zaklęcia realizuje marzenia chłopca o życiu wiecznym, najpiękniejszej kobiecie i panowaniu nad światem. Prawie.
Ze wszystkich przeczytanych przeze mnie powieści Pratchetta, których bohaterem jest Rincewind, ta zdecydowanie podobała mi się najmniej. Przyzwyczaiłam się, że jeśli występuje w książce ten mag, to jest dużo humoru i akcji, a sam Rincewind co chwila sypie jakimiś ciekawymi tekstami. Tym razem tak nie jest. Proszę nie zrozumieć mnie źle: ta książka jest dobra, jest ciekawa, szczególnie interesujące jest to w jaki sposób spełniają się życzenia Eryka. Ale dla mnie zabrakło tym razem jakiejś lekkości i iskry. Nie wiem, może to tylko mój nastrój tak wpłynął na ocenę Eryka. A może nie.
sobota, 14 sierpnia 2010
"wiedźma.com.pl" Ewa Białołęcka

Reszka, młoda samotna matka, mieszkająca ze swoimi rodzicami, uzależniona od internetu, pewnego pięknego dnia nieoczekiwanie dostaje w spadku po dalekiej ciotce, której na oczy w życiu nie widziała, mały domek. Uradowana perspektywą posiadania własnego lokum, udaje się nasza bohaterka do małej miejscowości, która niestety okazuje się być wsią zabitą dechami. Co gorsze, na miejscu Reszka dowiaduje się, że cioteczka była tak jakby wiedźmą, a ona sama zaczyna widywać na jawie najróżniejsze duchy.
Bardzo przyjemna lektura. Kartki przewraca się niesamowicie szybko, bo i bohaterka sympatyczna i z charakterem, i ciekawe rzeczy się dzieją, i jakieś tajemnice i morderstwa trzeba rozwiązać. Miejsce akcji też wyjątkowe: zapomniana przez ludzi i czas prawdziwa wieś, na dodatek pełna duchów, które są całkiem niezłymi osobowościami. Do tego wszystkiego należy dodać lovestory, dziejące się między Reszką, a miejscowym doktorkiem i voila!: przepis na sukces. Ja polecam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)