Pokazywanie postów oznaczonych etykietą XIX wiek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą XIX wiek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 25 stycznia 2013

"Anna Karenina" 2012

Anny Kareniny jeszcze nie czytałam. Mam egzemplarz na półce, czeka on na swoją kolej. Ale wiem o co chodzi i widziałam jej ekranizację z Sophie Marceau oraz Seanem Beanem. Fakt, że dawno to było, ale pamiętam, że ogólnie mi się podobało. Pokusiłam się więc teraz w celu odświeżenia historii o obejrzenie najnowszej wersji, w reżyserii Joe Wrighta. I po co mi to było? Nie wiem...

Ja chyba za mało romantyczna jestem, bo ogólnie nie bardzo mnie poruszyła historia Anny. Bardziej chyba zdenerwowała, ale w końcu oglądałam tylko film, może książkowa Anna do mnie trafi, kto wie? Więc skoro Marceau nie potrafiła mnie przekonać, jak mogła to zrobić Keira Knightley? Konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy czemu wszyscy upierają się obsadzać tę niezbyt utalentowaną aktorkę, o wyglądzie przypominającym współczesny wieszak, w rolach kostiumowych? No litości... Jako Elizabeth Bennet zepsuła mi cały film (również w reżyserii Wrighta, ale trzeba przyznać, że on w ogóle nie był udany). W Piratach była wkurzająca; dałam radę znieść ją w Pokucie (znowu Wright), ale jest to rewelacyjna ekranizacja bardzo ciekawej powieści, ja z resztą bardziej byłam zainteresowana Briony, więc Knightey się gdzieś tam w całości gubiła. Tak więc na dzień dobry film miał u mnie sporego minusa. Jak się okazało nie tylko główna bohaterka jest nie najlepiej obsadzona - Wrońskiego zagrał bowiem młokos z blond czupryną, nie znany mi Aaron Taylor-Johnson. Powiedziałabym, że jaka Anna taki Wroński: nietrafiony. Duet ten zamiast wielkich namiętności, pasji, uczuć i dramatu, zaprezentował kilka pustych spojrzeń i to wsio. No nie poradzę, nie porwali mnie, nie przekonali. Odegrane to było bardziej, niż zagrane. Za to brawa należą się Matthew Macfadyenowi, jego Stiwa był świetny. Zdradzający żonę i rubaszny, ale ciepły i wzbudzający sympatię. Także Jude Law jako Karenin był naprawdę dobry. Oszczędny, ale nie zimny. Podobały mi się jeszcze dwie aktorki w mniejszych rolach: Kelly Macdonald (Dolly) i Olivia Williams (hrabina Wrońska), ale obie panie bardzo lubię, więc nie jestem do końca obiektywna.

Przed seansem słyszałam, że ekranizacja ta przybiera nieco postać przedstawienia teatralnego. I faktycznie tak było. Widać było zmieniającą się scenografię, widać kulisy teatru, a ruchy i gesty aktorów były przerysowane. Przez dłuższy czas byłam tym tak okropnie zirytowana, że nie mogłam się skupić na filmie. Nie wiem czemu miało to służyć. Dla mnie było to zbyt wydziwnione, po prostu przerost formy nad treścią. Z czasem zaakceptowałam taką formę, ale po seansie czułam się nieco zmęczona.
Choć trzeba przyznać, że montaż filmu był świetny, zdjęcia bardzo dobre, a wręcz niektóre kadry po prostu zachwycające. Dodatkowo piękne kostiumy. Szczególnie kreacje Anny przyciągały wzrok, choć co do jej fryzur miałabym kilka zastrzeżeń.

I tak sobie myślę, że ten film bardzo przypomina Dumę i uprzedzenie. Oba mają nietrafioną obsadę, mają niedociągnięcia aktorskie, są rozbuchane, jenak miałkie w wyrazie, ale oba są przepiękne wizualnie. Także Joe Wright nie ma szans, żeby stać się moim ulubionym reżyserem. 

Na koniec jeszcze dwa słówka o muzyce. Ścieżkę do Anny Kareniny stworzył nie kto inny, jak mój ukochany Dario Marianelli, którego score do Dumy i uprzedzenia kocham. Tutaj Marianelli niestety nie zabłysł jakoś wyjątkowo. Jest kilka perełek, fajnie też gdzie nie gdzie wplótł wątki rosyjskie, ale trafiły się także momenty chaotyczne i ciężkie, jak np. okropny utwór Dance With Me ilustrujący taniec Anny i Wrońskiego. Ale i tak słucham z dość dużą przyjemnością.


poniedziałek, 21 marca 2011

"Ostatnia noc jej życia" Maureen Jennings

Już sama dobrze nie pamiętam kiedy, rok, a być może nawet i dwa lata temu, stacja ale kino! zaprezentowała trzy filmy, a następnie cały serial o detektywie w wiktoriańskim Toronto, który poza tym że był katolikiem, a na miejsce zbrodni dojeżdżał rowerem, stosował nowatorskie techniki śledcze takie, jak odcisków palców. Zainteresował mnie niesamowicie ten detektyw, postać ciekawa, pełna gracji, z otwartym umysłem. Filmy podobały mi się nieco bardziej, miały mroczniejszy klimat, ale i serial oglądałam z dużą przyjemnością (zdaje się, że powstaje obecnie kolejna seria). Myślałam wtedy, że chciałabym przeczytać książki, na podstawie których stworzono serial. I proszę bardzo, teraz mam okazję się z nimi zapoznać. Cuda się jednak zdarzają.

Pewnej zimowej, śnieżnej nocy, zostaje znalezione przez konstabla nagie ciało młodej dziewczyny. Do rozwiązania sprawy zostaje skierowany młody detektyw, William Murdoch. Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna była porządną młodą kobietą, skąd zatem jej ciało znalazło się na ulicy?

Oryginalna nie będę: książka mi się podobała tak, jak większości z blogowiczów, których recenzje czytałam. Dlaczego mi się podobało? Może dlatego, że lubię klasyczne kryminały. Może dlatego, że przepadam za wiekiem XIX. Tak czy siak, lektura Ostatniej nocy jej życia przyniosła mi wiele przyjemności. Czyta się ją szybko, bo sprawnie jest napisana, choć akcja nie goni akcji, zagadka natomiast mimo, że nie jest jakoś bardzo oryginalna, ciekawi. W dodatku Jennings przedstawia nam w swojej książce różne światy wiktoriańskiego Toronto. I biednych chłopców-gazeciarzy, i prostytutki, i służących, i lekarzy, i dżentelmenów.
O co mogę mieć pretensje, to że nie ma w niej aż tylu szczegółów z życia XIX wiecznego Toronto. Dla mnie mogłoby być w tej książce więcej opisów ulic, ludzi, więcej smaczków z tego okresu. Ale w końcu jest to kryminał, nie powieść historyczna. I jak dla mnie było jeszcze za mało tego Murdocha, którego znam z serialu i filmów, głównie za mało było nauki i stosowania nowinek technicznych. Ale może z czasem to się zmieni. Czekam także z niecierpliwością na pojawienie się nowych bohaterów.

Scena z filmu "Ostatnia noc jej życia" (małe spoilery):



Trailer serialu:

czwartek, 9 września 2010

"Przygody Alicji w Krainie Czarów. Po Tamtej Stronie Lustra i co Alicja tam znalazła" Lewis Carroll

Nie wiem, czy rodzice próbowali czytać mi Alicję w dzieciństwie. Potem, kiedy już sama wybierałam sobie swoje lektury, Przygody Alicji w Krainie Czarów mnie nie zainteresowały: wydawały mi się zbyt dziwaczne i pozbawione sensu. Teraz, kiedy już trochę wiosen minęło, stwierdziłam, że warto się jednak zapoznać z jedną z najbardziej ogólnie znanych książek, tak często również wykorzytywaną w naszej kulturze. Będąc na Warszawskich Targach zakupiłam więc sobie nowe wydanie bajki Carrolla i właśnie skończyłam ją czytać. Ale zdania z okresu dzieciństwa nie zmienię: Przygody Alicji są dla mnie za dziwaczne i zakręcone.

Na Targach kupiłam nowe wydanie Przygód Alicji Czytelnika w tłumaczeniu Jolanty Kozak. Przyznaję, że sposób w jaki książka ta jest wydana wpłyną na moją decyzję o jej zakupie: twarda oprawa, dobry format, na okładce wykorzystano motyw kwiatowy Williama Morrisa, a ilustracje, które zdobią i wzbogacają tekst są autorstwa Johna Tenniela. Pięknie wydana pozycja. Nie zmienia to jednak faktu, że lektura tej książki momentami przychodziła mi z trudnością. Autentycznie miałam momenty załamania, o mały włos, a książka poszłaby w odstawkę. Dotyczy to przede wszystkim części pierwszej, Przygód Alicji w Krainie Czarów. Naprawdę nie umiem tego inaczej wytłumaczyć: dla mnie to wszystko jest zbyt pokręcone i niespójne. Zbyt dziwaczne właśnie. Nie wiem, może ja za bardzo skupiłam się na wierzchniej wartswie, a gdzieś tam, głęboko pod spodem, ukryta jest druga warstwa, która powinna mnie zachwycić, a do której ja nie dotarłam...

poniedziałek, 6 września 2010

"Uciekająca narzeczona" Georgette Heyer

O pani Georgette Heyer dowiedziałam się przypadkiem, czytając pozytywną recenzję jednej z jej książek na blogu Śmietanka literacka. Ogólnie rzec biorąc bardzo lubię okres regencji, a większość powieści Heyer jest osadzona w tym własnie okresie. A że są to romanse, których ja z zasady nie czytuję, cóż, ciekawość w tym przypadku zwyciężyła, postanowiłam spróbować. I nie żałuję.

Akcji opisywać nie będę. Wystarczy napisać, że mamy do czynienia z bardzo młodą, zakochaną i niesamowicie upartą panną z dobrego domu, która pragnie uchodzić za dorosłą; mamy idealnego bohatera, ogólnie uważanego za wspaniałą partię, człowieka niesamowicie honorowego, ale nie pozbawionego humoru; mamy także damę, która wydaje się być niezbyt atrakcyjną, a tak naprawdę jest po prostu tłamszona przez swoją rodzinę. Losy tych trzech postaci, i wielu jeszcze innych, przetną się pewnego razu i zwiążą się ze sobą, aż do ostatniej kartki. Powieść ta, romans, tak naprawdę wydaje mi się powieścią przygodowo-awanturniczą: mamy tu niesamowicie dużo prób ucieczki, pościgów i nagłych zwrotów akcji. A wszystko to okraszone humorem i lekkim stylem. Całość powoduje, że Uciekającą narzeczoną czyta się niesamowicie szybko, z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Z przymrużeniem oka, ku poprawie humoru. Ja polecam.

czwartek, 1 lipca 2010

"Podejrzenia pana Whichera. Morderstwo w domu na Road Hill" Kate Summerscale

O książce tej pierwszy raz dowiedziałam się czytając jej pozytywną recenzję na blogu Miasto książek. Od razu pomyślałam, że koniecznie muszę ją przeczytać. Przecież to zagadka kryminalna, dziejąca się w dziewiętnastowiecznej Anglii, a na dodatek na faktach autentycznych. Coś idealnego dla mnie.

Podejrzenia pana Whichera, rozpoczynające serię "Zbrodnie prawdziwe" wydawnictwa WAB, oparte są na wydarzeniach, które miały miejsce w roku 1860. W domu na Road Hill szanownych państwa Kentów został zamordowany ich najmłodszy synek. Zbrodnia ta od początku wszystkich zszokowała i zatrwożyła: była brutalna, a na dodatek wydawało się, że dokonać jej mógł tylko ktoś z domowników. Lokalna policja nie robiąc żadnych postępów w śledztwie, prosi w końcu o pomoc Scotland Yard. Na miejsce zbrodni przybywa Jonathan Whicher, jeden z pierwszych detektywów nowopowstałego wydziału kryminalnego. Detektyw, a czytelnik wraz z nim, wkracza więc w do tej pory zamknięty świat, jakim był w tym czasie angielski dom i wyciąga wszystkie sekrety, zależnosci i układy na światło dzienne. Rodzina Kentów traci kompletnie swoją prywatność, staje się sensacją dla gazet, a cała Anglia zaczyna interesować się dokonaną zbrodnią i postępującym śledztwem. Whicher staje się pierwszym ogólnie znanym detektywem, wszystkie jego posunięcia i decyzje są szeroko komentowane, sama zaś zbrodnia nawet inspiruje pisarzy np. Willkie Collinsa.

Kate Summerscale dokonała niesamowitej pracy, by napisać tę powieść. Cała książka opiera się na różnorodnych źródłach: aktach policyjnych i sądowych, zapiskach, wycinkach z gazet, książkach z epoki o tej zbrodni, nielicznych fotografiach i wielu innych. Autorka w jak najwierniejszy sposób próbuje zrekonstruować przebieg śledztwa i późniejszych spraw sądowych, choćby poprzez dialogi, które są zaczerpnięte z akt sądowych. Wpływa to oczywiście na styl powieści, który jest dość oschły i prosty, ale w niczym nie umniejsza przyjemności lektury tej książki.

środa, 9 czerwca 2010

"Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy" Małgorzata Gutowska-Adamczyk

Skusiłam się. Ja, wielki sympatyk słodkości, nie mogłam tak zupełnie obojętnie przejść obok książki, która ma taki, a nie inny tytuł i, co tu ukrywać, ładną okładkę. Skusiłam się i nie żałuję. Cukiernię pod Amorem czyta się bowiem bardzo przyjemnie.

Fabuły zdradzać nie będę, tym bardziej, że akcja książki pani Gutowskiej-Adamczyk dzieje się w kilku płaszczyznach czasowych i ma tak naprawdę wielu bohaterów. Dość powiedzieć, że jest to po prostu saga pewnej szlacheckiej rodziny i ludzi w różny sposób z nimi związanymi: poprzez małżeństwa, namiętne romanse czy zobowiązania towarzyskie, ale nie tylko. Zdecydowanie w całej opowieści większa część akcji dotyczy kobiet i jest z nimi związana. To one muszą sobie radzić w nieprzychylnych czasach zaborów, to one są odpowiedzialne za sprawne funkcjonowanie majątków lub rodzinnego biznesu, czy rozwiązanie rodzinnej tajemnicy.

Cukiernia pod Amorem należy do lektur, które czyta się niesamowicie szybko. Jest napisana prostym, ale ciepłym i sympatycznym stylem. Fakt, że autorka co rozdział przenosi nas w inne czasy (akcja rozgrywa się przede wszystkim w latach 60. i 90. XIX wieku oraz w roku 1995) potęguje jeszcze szybkość z jaką przewraca się strony. Do tego trzeba przyznać, że nie brakuje w tej powieści chyba niczego: mamy rodzinne tajemnice i romanse; bohaterowie są różnorodni i stają przed rozmaitymi dylematami i problemami; są bale i wesela; jest w tej książce i trochę smutku, i trochę radości. Jest nawet mumia.
Ja na pewno sięgnę po kolejny tom (zapowiadany na październik tego roku), bo czytanie pierwszego przyniosło mi wiele przyjemności, no, a poza tym koniecznie muszę poznać rozwiązanie rodzinnej tajemnicy.

piątek, 19 marca 2010

"Przebudzenie" Kate Chopin (Amerykańskie Południe)

Dlaczego sięgnęłam po Przebudzenie Kate Chopin? Chyba dlatego, że jest to książka, która w momencie ukazania się w 1899 roku została uznana za demoralizującą. Nie ukrywam, rozbudziło to moją ciekawość.

Lata pięćdziesiąte XIX wieku, Nowy Orlean. Młoda Edna Pontellier wraz z mężem i dziećmi bawi w ośrodku wypoczynkowym. Jej czas upływa na rozmowach i kompielach w towarzystwie kilku innych Kreolskich rodzin. Poznaje tu m.in. panią Ratignolle i młodego Roberta Leburna. Edna powoli i nieświadomie zaczyna coraz mocniej interesować się Leburnem.

Zdecydowanie tytuł odpowiada treści zawartej w tej dość krótkiej powieści. Jesteśmy bowiem świadkami przebudzenia Edny, przebudzenia z miłego, sielankowego, ale nudnego snu w którym do tej pory żyła. Sama bohaterka uświadamia to sobie dopiero po powrocie z wakacji, gdy zaczyna odczuwać brak towarzystwa tak dla niej atrakcyjnego, jakim było towarzystwo Roberta. Powoli, małymi krokami zaczyna żyć tak jak żyć by chciała, tak by być sobą. Na początek jest to zaprzestanie przyjmowania gości w wyznaczonym dniu, potem Edna podejmuje coraz więcej samodzielnych decyzji, które zmieniają jej życie. Ta młoda kobieta, matka i żona, z dnia na dzień się usamodzielnia, właściwie to uwalnia, rozumie, że kocha, poddaje się sile namiętności. Ale czy ktoś, kto zrywa z dawno ustalonym porządkiem, łamie zasady może być szczęśliwy? Czy Ednie starczy sił, by żyć po swojemu? Tego nie będę Wam zdradzać.

Faktycznie po przeczytaniu Przebudzenia stwierdzam, że w czasach, w których się ukazała, mogła nieco szokować swoją treścią. Na pewno nie była to odpowiednia lektura dla młodych panienek. Książkę czyta się bardzo płynnie, jest interesująca i ciekawa. Ja polecam.

piątek, 5 marca 2010

"Bitwa" Patric Rambaud (Nagrody literackie)

Sama nie wiem tak do końca czemu sięgnęłam po tę właśnie książkę. Gdy zobaczyłam jej tytuł na liście możliwych lektur coś mnie tknęło i postanowiłam, że ją przeczytam, bo choć za Napoleonem nie przepadam, to wiek XIX uwielbiam.

Bitwa Patrica Rambauda jest przedstawieniem bitwy z roku 1809 stoczonej pod Aspern-Essling pomiędzy wojskami Napoleona, a oddziałami austriackimi. Co warto dodać, była bitwą dla Francuzów przegraną.

Książka ta jest świetnie napisana. Autor ma dobry styl, malowniczy, acz trochę surowy, co bardzo dobrze sprawdza się przy relacjonowaniu wojennych zmagań. Całość podzielona jest na rozdziały odpowiadające dniom i nocom podczas których toczona była ta bitwa. Jesteśmy świadkami wszystkich ważniejszych wydarzeń dziejących się na polach bitwy dzięki zabiegowi podzielenia narracji pomiędzy kilku głównych bohaterów. Bohaterowie ci, to zarówno zwykli, prości żołnierze z różnych dywizji, lekarze i sanitariusze, jak i ludzie na najwyższych stanowiskach, marszałek Massena czy nawet sam Cesarz. Rambaud bardzo dobrze oddaje realia epoki, przedstawia różne zachowania ludzkie podczas działań wojennych oraz opisuje grozę i horror wojny. Bardzo dobra lektura.

czwartek, 7 stycznia 2010

"Kiedy bogowie umierają" C.S. Harris

Latem dałam się całkowicie porwać poprzedniej książce pani Harris z wicehrabią Sebastianem w roli głównej. Czego boją się anioły wciągnęła mnie niesamowicie, teraz przyszła kolej na Kiedy bogowie umierają. I jak się spodziewałam, ta powieść wciągnęła mnie prawie tak samo.

Tym razem kłopoty ma nie młody wicehrabia, a sam Regent. W jego to objęciach w ulubionym Pawilonie w Brighton znaleziono martwą markizę. St. Cyr zostaje poproszony o rozwiązanie tego tajemniczego morderstwa.

Pani Harris ma naprawdę dobre pióro i sporo ciekawych pomysłów. Książkę czyta się, a właściwie pochłania, w szybkim tempie. Sporo w niej akcji, tajemnic, zbiegów przypadku i nagłych zwrotów wydarzeń. Z sympatią wracamy do znanych nam już z poprzedniej części bohaterów. Do tego trzeba przyznać, że autorka świetnie zna się na rzeczy i bardzo barwnie odmalowywuje przed oczami czytelnika XIX wieczny Londyn pełen zakamarków, zapachów i różnorodnych mieszkańców z ich zwyczajami i tradycjami. Ja czytając tę książkę bawiłam się świetnie, bo zdecydowanie jest to dobry historyczny kryminał.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

"Opowieści niesamowite z życiorysów sławnych ludzi i pamiętników polskich zaczerpnięte" Bogna Wernichowska

Wspominałam już, że za horrorami, takimi krwawymi i pełnymi przemocy, nie przepadam. Ale lubię w sumie rzeczy niewyjaśnione, nadnaturalne (stąd moje zamiłowanie np. do serialu The X-Files) i historie z dreszczykiem. Do tego kocham wiek XIX. I dlatego też sięgnęłam po książkę Bogny Wernichowskiej Opowieści niesamowite.

Jest zbiór krótkich, czasami króciutkich, historii i różnego rodzaju anegdot, w których główną rolę odgrywają właśnie zjawiska nadnaturalne. Pełno jest w tej książce duchów, białych dam nawiedzających dwory i zamki, latających przedmiotów, przepowiedni i jasnowidzów oraz seansów spirytystycznych. A to wszytko zaczerpnięte prosto z pamiętników, wspomnień, listów i relacji naocznych świadków. Co zaskoczyło mnie najbardziej, to fakt, że bohaterami takich niewyjaśnionych zdarzeń byli także znani Polacy, m.in.: Adam Mickiewicz, Zygmunt Krasiński oraz, największe zaskoczenie, Józef Piłsudski.
Mnie bardzo dobrze czytało się te niesamowite historie, nawet, a może przede wszystkim, nocami. I tylko żałuję, że w mojej rodzinie nie krąży ani jedna taka opowieść.

czwartek, 31 grudnia 2009

"Trafalgar" Bernard Cornwell

Człowiek czasem żyje sobie spokojnie w jakimś przekonaniu, wzdycha że żal, że szkoda, ale nic więcej nie robi. I sam sobie winien! Tak było w przypadku moim i książek Cornwella o Richardzie Sharpe'ie. Filmami, które powstały na podstawie powieści tego brytyjskiego pisarza, zachwycałam się już jakiś czas temu, głównie dzięki naszej telewizji. I od tego czasu ciągle narzekałam, że nikt nie wydał tych powieści u nas. A tu niespodzianka: cztery pierwsze książki są już dostępne i na naszym rynku. Można było sprawdzić i sięgnąć po nie wcześniej... Bo warto!

Indie, 1805 rok. Richard Sharpe wraca do domu, do Anglii, choć dla tego młodego żołnierza, wywodzącego się z nizin społecznych, prawdziwym domem jest armia. Udaje mu się zaokrętować na jeden ze statków i czeka go teraz długa i nudna, jak się z pozoru wydaje, podróż. Co może ją nieco ubarwić? Może piękna i wyniosła arystokratka lub zdrada kapitana jednostki i oddanie jej w ręce wrogich Francuzów?

Filmy już znam. Teraz z radością zabrałam się za książki. Trafalgar nie jest pierwszą chronologicznie powieścią, ale niczemu to w sumie nie przeszkadza, spokojnie można je czytać poza kolejnością. Nasz główny bohater, Sharpe, jest już chorążym. Ten młody człowiek, mimo pewnych braków jeśli chodzi o ogładę i kulturę oraz obycie, od razu skrada sympatię. Jest dzielny, waleczny, ma swój honor oraz pewność siebie. Zawsze włącza się do akcji, podejmując wyzwanie. Tym razem los rzuca go w wir bitwy morskiej, jednej z największych. Sharpe razem ze swoim przyjacielem, kapitanem Chasem, walczy pod dowództwem lorda Nelsona w bitwie pod Trafalgarem. Nie znam się na wojskowości, ani na marynistyce. Jednak książki i filmy poświęcone tej tematyce, o dziwo, sprawiają mi przyjemność, np. cykl o Hornblowerze Forestera. Bo mimo iż Sharpe jest strzelcem, ta akurat powieść w całości traktuje o morzu. Cornwell wspaniale, malowniczo i ciekawie odmalowuje starcie floty brytyjskiej z połączonymi flotami francuską i hiszpańską. Ja przerzucałam kartkę za kartką. Świetnie mi się czytało tę powieść i na pewno niedługo sięgnę po następne.
Muszę jedynie zaznaczyć, że mogłaby być, a nawet powinna być, lepsza redakcja: zdarzały się literówki i pomyłki znaków interpunkcyjnych. Co do tłumaczenia nie mam żadnych zastrzeżeń. Mam nadzieję, że wydawnictwo Erica będzie kontynuowało tę serię.

czwartek, 22 października 2009

"Kardy i kokardy. Opowieść o hrabinach Potockich" Bogna Wernichowska

Przeczytawszy kilka pozytywnych recenzji nt tej książki, stwierdziłam, że i ja muszę po nią sięgnąć. Pozycja ta ma bardzo ładną oprawę edytorską, co tylko zwiększyło pozytywne wrażenia podczas lektury książki pani Wernichowskiej.

Kardy i kokardy przedstawiają nam trzy wyjątkowe panie Potockie: Zofię z Branickich, Katarzynę z Branickich oraz Krystynę z Tyszkiewiczów. Wszystkie one wyszły za mąż za harabiów Potockich, albo z miłości, albo na skutek aranżowanego małżeństwa. Ale co ważne wszystkie odnalazły szczęście i miłość w swoich związkach. Choć trzeba przyznać, że zaznały one także sporo smutku. Zofia straciła troje ze swoich dzieci. Krystyna straciła swego męża w zamachu. Mimo wszystko były to wspaniałe kobiety, które potrafiły zrobić w swoim życiu wiele dobrego, głównie poprzez naprawdę rozległą działalność charytatywną. Ich życie pełne było zresztą różonorodnej działalności: wydawały wspaniałe bale, organizowały różne zbiórki, zajmowały się renowacją zabytków, wspierały swoich mężów w ich politycznych karierach, pomagały artystom czy prowadziły archiuwm rodzinne.
Książka pełna jest wszelakiego rodzaju ciekawostek i wspaniałych opisów. Cudownie są odmalowane różnorodne, ale zawsze bogate i olśniewające toalety dam, wspaniałe wnętrza, w tym piękna sala balowa pałacu Pod Baranami. Opisane są bale i tańce oraz inne wydarzenia. Także przedstawione są relacje Potockich z rozległą rodziną oraz z władzami, w tym z dworem cesarskim. Z książki dowiadujemy się także o codziennym życiu tej arystokratycznej rodziny.

W sumie tytuł pasuje idealnie do książki: jest to opowieść o trzech kolejnych hrabinach Potockich. Nie jest to porządna i wyczerpująca biografia, tylko właśnie opowieść, która w sumie rozbudza apetyt. Na pewno mój - już rozpoczęłam poszukiwania dalszych lektur o Zofii Potockiej, bo właśnie to ona zrobiła na mnie największe wrażenie i właśnie czasom jej panowania w pałacu Pod Baranami w Krakowie poświęcona w sumie jest większa część książki.

czwartek, 15 października 2009

"Pelagia i biały buldog" Borys Akunin

Sięgnęłam po tę książkę zachęcona kilkoma pozytywnymi recenzjami umieszczonymi przy okazji "Kolorowego czytania". A że i sam autor bym mi dotąd nieznany, a znajdował się na mojej prywatnej liście "do zapoznania", stwierdziłam, że czemu nie, zacznę od serii z siostrą Pelagią. Nie jestem jednak pewna czy będę kontynuować tę znajomość.

Siostra Pelagia jest młodą mniszką, nieco niezręczną, która często coś przewraca w swoim otoczeniu, ma jednak wyjątkowy dar obserwacji i logicznego myślenia. Najlepiej wychodzi jej, poza dzierganiem na drutach, rozwiązywanie różnych zagadek kryminalnych. Oczywiście za pozwoleniem i błogosławieństwem, a czasem na wyraźne polecenie biskupa Mitrofaniusza. Tym razem stara ciotka dostojnika ma dość spore problemy, bo ktoś morduje jej ukochane białe buldogi... Mitrofaniusz wysyła Pelagię by rozpoczęła śledztwo, nie zdając sobie sprawy, jakie tego będą następstwa...

Całość dzieje się w Rosji, w XIX wieku na prowincji, dokładniej w Zawołżsku. I chyba to miał być największy plus tej serii. I w sumie jest. Czytelnik przenosi się w nieco inny klimat. Choć w sumie mnie akurat za bardzo atmosfera tej książki nie porwała. Sama główna bohaterka, i owszem bardzo sympatyczna i waleczna, nietuzinkowa kobieta. Jednak zagadka kryminalna wydawała mi się mało wciągająca, nie przerzucałam stron w napięciu, by dowiedzieć się 'kto to zrobił'. Może to wina zbytniego rozwleczenia akcji, albo leniwego stylu autora. Całość czytało mi się całkiem przyzwoicie, jednak brakuje tej książce "tego czegoś" i po następne tomy (dokładniej dwa) póki co nie sięgnę - jeśli w ogóle, to dopiero latem.

niedziela, 23 sierpnia 2009

"Miss Austen Regrets" (2008)

Wyczekiwałam tego filmu, i to bardzo. W końcu, dzięki uprzejmości i pomocy Harry_the_Cat (jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję!), wydanie dvd Miss Austen Regrets powiększyło moją kolekcję, a ja mogłam rozkoszować się tym filmem podczas seansu.

Film skupia się na kilku ostatnich latach życia pisarki. Ukazuje jej relacje z bliskimi, przede wszystkim z jej siostrą Cassandrą oraz z bratanicą Fanny. Młoda dziewczyna traktuje swoją ciotkę jako wyrocznię w sprawach sercowych. Czy jednak słusznie? Jane Austen jest autorką powieści o miłości, ale czy sama jej zaznała? W końcu nadal pozostaje starą panną...

Miss Austen Regrets jest jednym z piękniejszych filmów, jakie miałam okazję zobaczyć. I to pod każdym względem. Przede wszystkim porusza. Ukazuje pannę Austen w sposób bardzo rzeczywisty. Nie jest to monumentalny pomnik ku czci jednej z najbardziej cenionych pisarek w historii. Jane w tym filmie jest inteligentną, ale zwykłą kobietą, obdarzoną humorem i ciętym językiem, która kocha, bawi się, pije alkohol, tańczy, spędza czas z przyjaciółmi i rodziną, podróżuje; po prostu cieszy się życiem jak potrafi. Jednocześnie nie jest wolna od trosk czy zmartwień oraz smutków. Pod wpływem swojej ulubionej bratanicy zaczyna wspominać i zastanawiać się, czy dokonała w swoim życiu dobrych wyborów. Czy może powinna była postąpić inaczej i w ten sposób zapewnić sobie oraz swojej rodzinie - matce i ukochanej siostrze - dobrobyt. Wszystko to wspaniale ukazuje Olivia Williams - dzięki niej Jane Austen jest tak wspaniale naturalna i prawdziwa. Naprawdę wielkie brawa! Jeśli już o aktorach mowa, muszę wspomnieć o 'drugim planie', szczególnie o Hugh Bonneville, który gra tu pastora Bridges'a, mężczyznę kiedyś związanego przez krótki czas z Jane. Ja mam małą słabość do tego aktora, więc jego występ sprawił mi ogromną przyjemność. Taką samą przyjemność sprawiła mi Greta Scacchi w roli Cassandry, starszej panny Austen, spokojnej, również niezamężnej kobiety, silnie związanej ze swoją sławną siostrą.
Ten film jest świetnie sfilmowany. Dzięki częstym bliskim kadrom ma się wrażenie niemal współuczestniczenia. W dodatku jest piękny wizualnie. Zasługa to przede wszystkim świetnych zdjęć, wspaniałych widoków, scenografii i kostiumów. Wnętrza są bardzo realistyczne, a stroje wiernie oddane (nie ma jak zagniotki!), ale nie przypominają szmat, jak w niektórych ekranizacjach powieści z tego okresu. To wszystko jest okraszone świetną muzyką autorstwa Jennie Muskett. Szczególnie podobała mi się muzyka ze sceny tańca.
Czy rzeczywiście panna Austen żałuje? Tak do końca nie wiadomo. Z jednej strony widać czasem, że czegoś jej żal, że zastanawia się jakby to było, gdyby dokonała innego wyboru. Z drugiej Jane mówi siostrze, że jest szczęśliwa z tego co ma. Sama przecież dokonała wyborów, nikt jej do niczego nie zmuszał, przeżyła swoje życie tak, jak potrafiła najlepiej. I może właśnie o to chodzi: móc decydować o sobie, dokonywać wyborów i godzić się z ich konsekwencjami...
Ja ten film szczerze polecam każdemu, nie tylko miłośnikom prozy Jane Austen. I tylko żal, że taki właśnie film nie był pokazywany w kinach, zamiast Becoming Jane...

I na zakończenie kilka fotek z filmu i zdanie wypowiedziane przez Jane: The only way to get a man like Mr Darcy is to make him up.

piątek, 21 sierpnia 2009

"Czego boją się anioły?" C.S. Harris

Na pozytywną recenzję tej książki trafiłam na kilku blogach. Zaintrygował mnie jej tytuł (lubię anioły), a dodatkowo akcja tego kryminału dzieje się dziewiętnastowiecznym Londynie. Nie czekając dłużej zasiadłam więc do lektury. I nie mogłam się oderwać.

Rachel York, młoda i utalentowana aktorka, zostaje brutalnie zamordowana w kościele św. Mateusza. Dowody znalezione na miejscu zbrodni wskazują na Sebastiana St. Cyra, syna hrabiego Hendonu bezpośrednio związanego z królem. I nagle cała sprawa nabiera politycznego charakteru. Jest bowiem rok 1811, niedługo ma zostać ogłoszone szaleństwo króla Jerzego III, a jego syn ma zasiąść na tronie jako regent. Sebastian musi sam znaleźć mordercę aktorki i oczyścić swoje dobre imię.

Harris ma zdecydowanie bardzo sprawne pióro. W dodatku jest historykiem tego okresu, w którym rozgrywa się akcja jej książki. Dzięki temu mamy bardzo bogate i ciekawe tło. Opisy brudnych uliczek wspaniałego Londynu, strojów, ludzi, zdarzeń czy zwyczajów. Sama intryga jest także bardzo ciekawa. Wplecione zostały w nią i wątki polityki zagranicznej, i rozgrywki między wysoko postawionymi politykami. Na dodatek mamy i wątek miłosny, ale tak podany, że kompletnie nie przeszkadza i nie rozbija całości. Sebastian jest zdecydowanie bohaterem, którego losy chce się śledzić - młody, inteligenty arystokrata, z wyjątkowymi zdolnościami. Do pomocy ma młodego ulicznika, Toma, chłopca sprytnego i obrotnego, ale bardzo sympatycznego. Sporo w tej książce pościgów, zwrotów akcji, tajemnic. Czyta się ją z dużą przyjemnością do samego końca. Ja polecam, idealna lektura na kilka wieczorów. Niedługo na pewno sięgnę po dalsze przygody Sebsatiana (Kiedy bogowie umierają).

czwartek, 20 sierpnia 2009

"Kobieta w bieli" Wilkie Collins (Kolorowe czytanie)

Sięgnęłam po tę powieść w sumie z jednej przyczyny: Wilkie Collins, współpracownik Charlesa Dickensa, uważany jest za prekursora powieści detektywistycznej. A Kobieta w bieli uważana jest z kolei za jego najlepsze dzieło. Collins był tak dumny z tej powieści, że kazał wzmiankę o niej umieścić na swoim nagrobku.

Połowa XIX wieku. Młody nauczyciel rysunku, Walter Hartright, zostaje zatrudniony w dworze Limmeridge by uczyć tej sztuki dwie młode kobiety, Laurę Fairlie oraz jej przyrodnią siostrę Marian Halcombe. Po krótkim czasie Walter zakochuje się, z wzajemnością, w Laurze. Jednak nie tylko jego status jest przeszkodą w szczęściu młodych - panna Farlie jest już bowiem zaręczona z sir Percivalem Glydem. Nauczyciel musi porzucić marzenia o miłości, a Laura wychodzi za mąż. Nie wie jednak co czeka ją po ślubie, gdy na horyzoncie pojawi się kobieta w bieli...

W sumie sama nie wiem co mam sądzić o tej powieści. Z jednej strony przeczytałam ją dość szybko, z drugiej gdybym nie traktowała jej jako ciekawostki, chyba nie dotarłabym do końca. Owszem, początek zapowiadał się dość ciekawie. Świetnie nakreślona fabuła, bohaterowie, ten dreszczyk emocji i klimat tajemnicy. Jednak z czasem zaczął mnie nużyć styl Collinsa - niesamowicie bogaty i kompletnie zbędny, te długie opisy najmniejszego wydarzenia czy poszczególnych osób. Kobieta w bieli jest powieścią epistolarną, pisaną przez różne osoby, jednak dla mnie zbyt mała była różnica w sposobie pisania poszczególnych bohaterów. Na plus mogę powiedzieć, że podobał mi się sposób przedstawienia hrabiego Fosco, czarnego charakteru powieści. Zamiast zwyczajowego typka spod ciemnej gwiazdy, mamy bogatego, pełnego życia oryginała, w dodatku o ogromnej tuszy. Collinsowi udał się także stryj głównych bohaterek, pan Farlie: niesamowity hipochondryk, egoista, który pragnie tylko spokoju.
Ja zaspokoiłam swoją ciekawość i do książek Collinsa już raczej nie wrócę. Ale jeśli ktoś ma ochotę na powieść, która zdecydowanie trąci myszką, to polecam.


Miałam także okazję obejrzeć ekranizację tej powieści z roku 1997. W rolach głównych występują Justine Waddell (Żony i córki) jako Laura, Tara Fitzgerald (The Tenant of Wildfell Hall) jako Marian, Simon Callow (Pokój z widokiem 1985) jako hrabia Fosco, Andrew Lincoln (To właśnie miłość) jako Walter.

Całkiem udana rzecz. Jest sporo zmian w stosunku do książki, ale summa summarum najważniejsze zdarzenia, osoby, czasami nawet kwestie zostały wiernie oddane. Narracja z Waltera została przeniesiona na Marian i chyba w sumie to dobrze. Film ma klimacik grozy i napięcia, głównie za sprawą kobiety w bieli i jej charakteryzacji. Nie podobała mi się tylko Waddell, nie miała ona nic z Laury, ani urody, ani sposobu zachowania. Za to Fitzgerald była dobrym wyborem jeśli chodzi o rolę Marian. Reszta obsady nie zapisała się jakoś szczególnie w mojej pamięci.

poniedziałek, 25 maja 2009

"Dom na Kresach. Powrót" Philip Marsden

Na stronie montgomerry przeczytałam niedawno o książce Philipa Marsdena, pisarza mi kompletnie nieznanego, opowiadającej o powrocie starszej kobiety do swojego rodzinnego domu na Kresach. Po rozczarowaniu wspomnieniami Marii Sapieżyny stwierdziłam, że zaryzykuję i przeczytam tę książkę, a nuż będzie lepsza? I była.

Philip Marsden jako dziecko jeździł z rodzicami na wakacje do pensjonatu w Kornwalii. Pensjonat ten prowadziła ze swoim mężem Polka, pani Zofia. Chłopiec był oczarowany samym pensjonatem, osobą pani Zofii, jej opowieściami i sposobem w jaki mówiła. Z czasem między tymi ludźmi zawiązała się przyjaźń, a Marsden miał okazję poznać dokładne losy pani Zofii i jej rodziny, szczególnie jej matki Heleny. Zofia najpierw dała mu do przeczytania wszystkie zapiski i pamiętnik swojej matki, a potem poprosiła, by ten towarzyszył jej w podróży na Kresy, w podróży do domu.

Książka podobała mi się ogromnie. Nie są to wspomnienia sensu stricto, ale czyta się te historie wspaniale. Piszę historie, bo są to dzieje pani Zofii, która wraca do domu swego dzieciństwa oraz dzieje jej matki, Heleny O'Breifne. Książka zresztą jej podzielona na części. Mnie najbardziej spodobała się część poświęcona Heli i jej młodości. Była to piękna dziewczyna, córka Irlandczyka, generała carskiego i Polki, dość surowej osoby. Urodziła się w 1898 roku, w Płatkowie. W wieku siedemnastu lat musiała wraz z rodziną uciekać przed wojną. Odtąd zaczęła się trwająca kilka lat tułaczka: domy krewnych, Wilno, Mińsk, Petersburg. Tam też przeżyła rewolucję, ale też jeden z najciekawszych okresów jej życia. Chodziła na bale, była ogólnie znana ze swej urody, miała wielu adoratorów, niektórych zakochanych w niej na zabój. Sama była zakochana kilka razy: w przystojnym, ale zadłużonym sąsiedzie, w niemieckim oficerze czy w muzyku, dalekim krewnym. W końcu za męża wybrała sobie Adama Brońskiego. I to po to by uciec od matki. Jednak okazało się, że nie mogła dokonać lepszego wyboru: młodzi bardzo się pokochali i wyprowadzili do majątku w Mantuszkach. Niestety po latach Hela znów musiała uciekać, i to wtedy gdy jej córka miała siedemnaście lat...
Książka jest świetnie napisana; wspaniale się ją czyta. Naprawdę rzecz warta polecenia, choć przyznam, że dla mnie ciekawszy i bardziej rozbudowany jest wątek 'Domu na Kresach' niż wątek 'Powrotu'.

niedziela, 3 maja 2009

"Pamiętniki Jane Austen" Syrie James

Jane Austen jest zdecydowanie moją ulubioną pisarką. Dlatego jak tylko pokazały się Pamiętniki... pobiegłam do księgarni. I chyba tego żałuję...

Na strychu jakiegoś starego domu odnaleziono przez przypadek pamiętniki Jane Austen. Niesamowita to gratka dla miłośników jej pisarstwa! Tym bardziej, że ujawniają one pewne fakty dotyczące miłości życia panny Jane Austen. To właśnie ten romans zainspirował autorkę do napisania Dumy i uprzedzenia.

Złapałam się szybko za książkę pani James, byłam po prostu jej ciekawa. Niestety szybko też ją odłożyłam... Już początek mnie zraził. Sama nie jestem pewna czego oczekiwałam po tej książce, ale na pewno nie tego co dostałam. Całość napisana jest w pierwszej osobie, z perspektywy Jane Austen, ale na pewno nie jest to styl podobny do jej stylu pisania. Czasami było tak słodko jakoś i prosto, że książkę po prostu odkładałam na kilka dni. Choć przyznaję, że było kilka scen dużo lepiej skonstruowanych i opisanych. Ale tak naprawdę jest to czytadło z ładną okładką dobre na letnie popołudnia i nic więcej. Po kolejne książki Syrie James już nie sięgnę (autorka ta popełniła jeszcze The Secret Diaries of Charlotte Bronte).

piątek, 24 kwietnia 2009

"W dążeniu do piękna i doskonałości"

W Szczecinie w Zamku Książąt Pomorskich miała miejsce ciekawa wystawa W dążeniu do piękna i doskonałości, prezentująca to, co w teorii, kobiety interesuje najbardziej, czyli stroje i różnego rodzaju dodatki i akcesoria. Chronologicznie wystawa obejmowała okres od biedermeieru do lat 30. XX wieku, okres przeszło stuletni; wszystkie eksponaty pochodziły z różnych muzeów polskich oraz ze zbiorów prywatnych. Kuratorkami wystawy były panie J. Rybkiewicz i R. Zdero. Samej wystawy nie miałam okazji niestety oglądać, ale dzięki pomocy mojej koleżanki (Kaziuta, raz jeszcze dziękuję!), udało mi się zdobyć katalog, W dążeniu do piękna i doskonałości. O kobietach i ich upodobaniach, który towarzyszył wystawie.

Na początku muszę zaznaczyć, że katalog ten jest pięknie wydany: twarda oprawa, kredowy papier, wspaniałe ilustracje. Rewelacja. Jeśli chodzi o zawartość jest ona podzielona chronologicznie: 1. Biedermeier 2. Krynolina 3. Turniura 4. Secesja 5. Moda na "japonizm" 6. Art Deco 7. Ostatnie elegantki
Każdy rozdział otwiera artykuł o modzie i cechach charakterystycznych omawianego okresu. Dodatkowo w katalogu są jeszcze zamieszczone króciutkie notki o flakonach do perfum, parasolach, kapeluszach i szpilach do tych, a na końcu krótkie artykuły poświęcone torebce damskiej, wachlarzowi oraz pantoflom. Fotografie eksponatów są piękne, a wybór ich jest dość spory; są wśród nich rzeczy naprawdę ciekawe, np. kuferek na sole trzeźwiące czy torebka-puderniczka. Mnie najbardziej spodobała się wspaniała czerwona suknia domowa na krynolinie oraz but z okresu secesji.

Bardzo się cieszę, że katalog ten wzbogacił moją biblioteczkę. Teraz tylko mogę mieć nadzieję, że wystawa ta odwiedzi Warszawę (do Legnicy już dotarła) i wszystkie te piękne eksponaty będę mogła zobaczyć osobiście.

sobota, 17 stycznia 2009

Horatio Hornblower

Nie lubię morza. Panicznie wręcz boję się wody. Na statkach i promach nie czuję się bezpieczna. Pomimo tego przeżywam teraz okres fascynacji literaturą marynistyczną. A wszystko to przez Horatio Hornblowera.

Dawno temu, podczas jakiś ferii zimowych, zobaczyłam w naszej tv film o dzielnym marynarzu. I z jakiegoś powodu po prostu oczu od telewizora nie mogłam oderwać. Moja radość była tym większa, że telewizja wyemitowała, z tego co pamiętam, wszystkie osiem filmów cyklu (The Even Chance, The Examination for Lieutenant, The Duchess and the Devil, The Frogs and the Lobsters, Mutiny, Retribution, Loyalty, Duty). Najprawdopodobniej główną przyczyną mojego natychmiastowego zachwytu był tytułowy bohater filmów: Horatio Hornblower służący w Royal Navy w okresie wojen napoleońskich. Bohater dość specyficzny: marynarz, a cierpiący na chorobę morską; skryty, dość wstydliwy i zamknięty w sobie, a potrafiący wzbudzić wśród marynarzy respekt i szacunek; nieporadny, trochę nerwowy i niedoświadczony, a umiejący zaplanować i przeprowadzić idealną akcję. Poza tym posiadał wszystkie najważniejsze cechy pozytywnego bohatera: odpowiedzialny, odważny, działający z głową, honorowy, skromny. W rolę Horatio wcielił się walijski aktor Ioan Gruffudd, i nie ma co ukrywać, że właśnie on był kolejnym powodem mojej fascynacji tymi filmami. Gruffudd jest dobrym aktorem, a Hornblowerem jest po prostu idealnym. Moim zdaniem ta rola to rola jego życia. Teraz, gdy czytam książki Forestera, przed oczami mam właśnie jego - dla mnie Ioan jest Hornblowerem; jak to napisała moja koleżanka, AineNiRigani, to w dużej mierze dzięki mimice, gestom, modulacji głosu i idealnemu wyglądowi fizycznemu. Co do samych filmów ja osobiście nie mam im nic do zarzucenia. Jeśli chodzi o żeglugę jestem kompletnym laikiem, nie potrafię więc określić, czy wszystko to co jest w filmie przedstawione jest realne i wierne, czy też nie do końca i ewentualnie w jakim stopniu. Na moje oko realia są dobrze oddane. Scenariusze trzymają niezły poziom i mimo przeróbek oddają klimat książek. Aktorsko też jest bardzo dobrze. Poza wspomnianym już przeze mnie Gruffuddem w serii występują: świetny Robert Lindsay (kapitan Pellew, który z czasem zaczyna traktować utalentowanego Hornblowera jak syna), Jamie Bamber i Paul McGann (porucznicy Kennedy i Bush, najbliżsi przyjaciele Horatio, gotowi dla niego wiele zrobić), Paul Copley i Sean Gilder (Matthews i Styles, wierni marynarze z załogi Hornblowera). Poza tym w epizodach m.in.: Philip Glenister, Greg Wise, Samuel West.

Widziałam te filmy już nie raz i nie dwa i na pewno będę do nich wracać jeszcze wiele, wiele razy, bo oglądanie przygód dzielnego Horatio sprawia mi ogromną przyjemność.





Naturalnie zachwycona filmami musiałam sięgnąć po książki C. S. Forestera o Horatio Hornblowerze. Póki co zdobyłam trzy pierwsze tytuły z całego cyklu (jedenaście powieści plus Vademecum): Pan midszypmen Hornblower, Porucznik Hornblower oraz Hornblower i jego okręt "Hotspur". Mam jeszcze książkę Parkinsona Horatio Hornblower. Jego życie i czasy, która była bardzo miłym prezentem urodzinowym od Gosi. Przeczytałam póki co dwie pierwsze i nie jestem rozczarowana. Książki są świetnie napisane, dobrym stylem, bardzo przystępnie. I mimo że pełno jest w nich terminów, które akurat dla mnie są czarną magią, nie zwracam na to uwagi, bo przygody Hornblowera po prostu bardzo wciągają. A terminy związane z żeglugą zawsze można sparwdzić, choćby i w necie.

W pierwszej części poznajemy Hornblowera jako młodego chłopaka, zaledwie siedemnastoletniego. Jest midszypenem na "Justynianie". Mimo dolegającej mu choroby morskiej doskonale daje sobie radę i nabiera doświadczenia; jest bystry, zdolny, świetnie radzi sobie z matematyką. Niestety budzi to zawiść innych, czasem starszych od niego stażem, midszypmenów. W końcu dochodzi do konfliktu między Hornblowerem, a brutalnym Simpsonem. Gdy wybucha wojna Horatio zostaje przeniesiony na pokład fregaty JKM "Indefatigable" pod dowództwem kapitana Pellew. Służąc pod tym kapitanem Hornblower uczestniczy w wielu różnych walkach, po raz pierwszy dowodzi jednostką, smakuje goryczy porażki, ląduje we Francji, zdaje egzamin na porucznika, styka się z zarazą i spotka fałszywą księżnę.
W Poruczniku Hornblowerze spotykamy Horatio po kilku już latach służby. Tym razem w stopniu porucznika służy na na pokładzie liniowca "Renown", którym dowodzi kapitan-legenda Sawyer. Niestety jest on chory psychicznie; wszędzie widzi spiski, nie ufa swoim oficerom, znęca się nad ludźmi. Hornblower wraz z pozostałymi oficerami, w tym z porucznikiem Bushem, stają w obliczu buntu. A rozkazy admiralicji rzucają ich aż do Indii Zachodnich, gdzie załoga musi pokonać twierdzę hiszpańską, a na Haiti toczą się walki niepodległościowe. Po powrocie do kraju podczas krótkiego okresu pokoju, kiedy to nasz bohater zostaje zdemobilizowany, musi on walczyć z ubóstwem, na horyzoncie natomiast pojawia się pewna młoda kobieta.

Na pewno z dużą przyjemnością będzie mi się czytało następny tom przygód Horatio, Hornblower i jego okręt "Hotspur", tymbardziej że jest on, i kolejne części, tajemnicą dla mnie, ponieważ ekranizaje obejmują właściwe tylko dwie pierwsze powieści. Jestem przekonana, że się nie zawiodę!