Już prawie wszyscy dookoła zapoznali się z prozą Mankella, poza mną. Stwierdziłam, że czas nadrobić zaległości, tym bardziej że podobały mi się filmy oparte na książkach tego szwedzkiego pisarza. Szczególnie do gustu przypadły mi te wyprodukowane przez BBC, z Kennethem Brannagh w roli głównej, prezentowane ostatnio na ale kino!.
Młoda matka, pośredniczka w handlu nieruchomościami, Louise Akerblom, pewnego dnia nie wraca do domu. I właśnie od jej zaginięcia zaczyna się Biała lwica, kryminał, którego akcja dzieje się na dwóch kontynentach, dokładniej w Szwecji i w RPA, i w którym, to w sumie niepozorne wydarzenie, doprowadzi wszystkich do odkrycia politycznego spisku.
Sama się sobie dziwię. Oglądając filmy, czy te produkcji skandynawskiej, czy te brytyjskiej, dałam się kompletnie 'porwać' surowemu klimatowi Szwecji, niespiesznej akcji i przede wszystkim głównemu bohaterowi. Bo trzeba przyznać, że Wallander jest dość wyjątkowym detektywem: po zawale, zmęczony, z depresją i problemami rodzinnymi, na dodatek kocha operę. Jednak książka mnie w jakiś sposób rozczarowała. Być może dlatego, że nigdy nie czułam pociągu do Afryki i jej historii, a w tej książce stanowi ona lub rzeczy i ludzie z nią związani dużą część. Poza tym te ciągłe rozmowy przy stole, te całe burze mózgów, które tak naprawdę nie zawsze coś wnoszą do akcji. Nie wiem, z jednej strony jest to porządna, dobra literatura, z drugiej nie wciągnęła mnie ona tak jak się tego spodziewałam, nie przewracałam stron z przejęciem chcąc poznać co będzie dalej, choć trzeba przyznać, że sama intryga jest nieźle przemyślana i opisana.
Być może za jakiś czas znów sięgnę po kryminał Mankella, ale póki co pozostanę przy filmach - z niecierpliwością czekam na następne produkcji BBC.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz