środa, 4 listopada 2009

"Śmierć w Breslau" Marek Krajewski

Chodziłam dookoła kryminałów pana Krajewskiego i chodziłam. Ale coś mnie powstrzymywało przed sięgnięciem po pierwszą powieść z całego cyklu. I chyba trzeba było zawierzyć przeczuciu. Śmierć w Breslau o mało mnie nie zanudziła.

Przedwojenny Wrocław. W pociągu ktoś gwałci i brutalnie morduje młodą kobietę, córkę barona. Sprawa o tyle jest inna, że na ścianie policjanci znajdują napis w jakimś dziwnym języku, a w pomieszczeniu pełno jest skorpionów. Do akcji wkracza Eberhard Mock.

Nie wiem, może to wina mojej niechęci do języka niemieckiego, może dlatego, że to nie moje miasto, może Mock to nie mój typ bohatera. Naprawdę ciężko mi się czytało tę powieść. Wymienianie kolejnych ulic i miejsc Wrocławia w niczym mi nie pomagało, a wręcz przeciwnie: zaciemniało obraz i odwodziło od akcji. Mock jest kompletnie bez wyrazu, a ilość opisów różnorodnych sytuacji erotycznych w końcu zaczęła mnie odstręczać. Na dodatek jest jeszcze klątwa i zaginiony rękopis.... Efekt był taki, że zaczął mnie ten kryminał nużyć i zastanawiałam się tylko, dlaczego na okładce wydawca pisze, że poleca go fanom The X-Files? Nie znam odpowiedzi.

Brak komentarzy: