Połknęłam obie te książki w bardzo szybkim tempie. Dwa pierwsze tomy Świata Dysku Terry'ego Pratchetta są po prostu rewelacyjne.
Głównym bohaterem obu pozycji jest pochądzący z miasta Ankh-Morpork mag Rincewind. Tak na dobrą sprawę nie zasługuje on na to miano, nie skończył mianowicie Niewidzialnego Uniwersytetu i nie umie czarować, zna tylko jedno, ale za to potężne zaklęcie, które samo wskoczyło mu do głowy. W Kolorze magii pewnego dnia poznaje pierwszego turystę w Świecie Dysku, bardzo bogatego Dwukwiata, pochodzącego z odległego Kontynentu Przeciwwagi, i zostaje jego przewodnikiem. Dwukwiat spragniony przygód podróżuje ze swoim dość wyjątkowym Bagażem: jest on zrobiony z drewna myślącej gruszy i ma setki małych nóżek, na dodatek podąża wszędzie (dosłownie) za swoim panem. Obaj, a właściwie cała trójka, podróżując po Świecie, przeżywają wiele naprawdę niesamowitych przygód, z których jakimś cudem zawsze wychodzą bez szwanku. Poznają też wiele dość oryginalnych osobowości, np. Hruna Bohatera, ŚMIERĆ czy księżniczkę smoków. Swoją podróż kończą na krawędzi Świata, a właściwie poza nią. Na szczęście już na samym początku Blasku fantastycznego powracają do akcji, by ścigani przez maga-wariata, uratować, wraz z Cohenem Barbarzyńcą, Świat przed totalną zagładą.
Jak dla mnie zupełnie inna fantastyka niż, jakakolwiek z którą do tej pory miałam przyjemność się zapoznać. Książki Pratchetta są całe przesiąknięte świetnym, nieco absurdalnym humorem. Wszystkie pomysły na rozwinięcie akcji są po prostu niesamowite. Tak na dobrą sprawę te książki to parodia fantastyki jako takiej. Zdecydowanie jestem na tak! I na dodatek mam nowych ulubionych bohaterów: Bagaż, ŚMIERĆ i Rincewind. Na pewno sięgnę po kolejne części cyklu Świat Dysku. I na koniec: kto wcześnie się z łózka zbiera, ten wcześnie umiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz