Jakiś czas temu świat ogarnęło szaleństwo. Stephanie Meyer wydała książkę Zmierzch, pierwszą powieść z czterech, opowiadającą historię związku Belli, niepozornej nastolatki, z Edwardem, wampirem o wyglądzie siedemnastolatka. Gdy dostała mi się ta książka w ręce było lato, wszyscy o niej mówili, co tam, i ja się za nią zabrałam. Połknięcie jej zajęło mi zaledwie dwa wieczory. Mimo, że jest to lektura przeznaczona dla niewyżytych amerykańskich nastolatek, styl pani Meyer zostawia naprawdę wiele do życzenia, historia jest w sumie oklepana, to nie potrafiłam odłożyć tej książki, póki jej nie przeczytałam. Teraz zabrałam się za jej ekranizację.
Młoda dziewczyna, Bella Swan, przyjeżdża zamieszkać przez jakiś czas u swojego ojca, szeryfa miasteczka Forks. Mieszkała w ciepłej i słonecznej Arizonie, teraz musi znosić ciągle zachmurzone niebo stanu Waszyngton, ojca nie widziała już jakiś czas, a na dodatek jest środek semestru. Jej przybycie do małego miasteczka odbija się dużym echem, wszyscy mieszkańcy są ciekawi córki szeryfa, poza jedną osobą: Edwardem Cullenem, kolegą ze szkolnej ławki; ich pierwsze spotkanie nie wypada najlepiej. Za to Jacob, młody chłopak z rezerwatu jest do niej nastawiony bardzo przychylnie.
Szczerze mówiąc to mi się ten film podobał. Serio. Od książki się oderwać nie mogłam i teraz od filmu również. Zarzuciłam go sobie po nocy i świetnie mi się oglądało. Po pierwsze podobała mi się bardzo Bella. Nie znam Kristen Stewart, ale była naprawdę dobra jako nieskoordynowana, cicha i niepozorna nastolatka. Podobał mi się też ojciec i koledzy Belli. Za Chiny nie podobał mi się Jacob, zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam, a dodatkowo aktor Taylor Lautner był drewniany. Wampirza rodzina Cullenów, jak dla mnie była zbyt biała, byli nie bladzi tylko właśnie biali, jak zobaczyłam Carlisle'a parsknęłam śmiechem. Ale tak było ok, szczególnie Alice. Przechodząc do punktu głównego, czyli do "przystojnego niczym grecki bóg" Edwarda: Robert Pattison jako wampir wypada świetnie, ma do tego idealną po prostu urodę. Na pierwszych 40 minutach filmu bawiłam się chyba najlepiej, świetnie im wyszło to poznawanie się Belli i Edwarda. Zabrakło mi za to ukazania jak rodzi się przyjaźń między Bellą, a wilkołakiem Jacobem, ale z czegoś zawsze trzeba zrezygnować przenosząc książkę na ekran. Zakończenie, konfrontacja między Edwardem a Jamesem, który miał chrapkę zakosztować Belli, nieźle była pokazana, choć można było jeszcze efektowniej. Kolorystyka i sposób filmowania były niezłe. Muzyki za bardzo nie zapamiętałam, więc chyba żadna rewelacja. Jedyne zastrzeżenia to to, że poza Jamesem, nikt nie pokazał kłów. Trochę dziwne... I nie bardzo mi się podobały te całe wycieczki Edwarda na czubki drzew, ale to już wymysł autorki powieści.
Ogólnie: zdziecinniałam z wiekiem, bo uważam ten film za naprawdę dobry. Ta historia ma widocznie jakąś dziwną siłę przyciągania, skoro i książka i jej ekranizacja mi się podobały, mimo ich ewidentnych braków, niedociągnięć i pewnej infantylności. Nic na siłę, ale jeśli ktoś lubi wampiry to można spokojnie obejrzeć.
4 komentarze:
Fajny blog :) Zapraszam do mnie. Jest nowy, ale jest już dużo notek. Oraz konkurs. Do wygrania 5 Komci ;p
Pięknie dziękuję! Zajrzę na pewno. Pozdrawiam.
Ciekawa recenzja.Ja dokladnie tak samo wpadłam w ich blade wampirze lapki...Zarówno książki jak i teraz filmy są bardzo dobrze zrobione i przyciągają tłumy.Podobnie bylo parę lat wstecz z Harrym Potterem, ale o ile książka super wciagala to kolejne adaptacje byly jak flaki z olejem.Do czego zmierzam???Podoba mi sie tutaj, podoba mi sie Twoja wszechstronność, zostaję:)
Bardzo się cieszę, że spodobało Ci się u mnie :)
Serdecznie pozdrawiam!
Prześlij komentarz