wtorek, 20 kwietnia 2010

"My Name Is Khan" (2010)

Niedawno odbył się w kilku miastach w Polsce Bollywood Festiwal. Do tej pory nie było mi dane wybrać się na tą imprezę, z różnych powodów. W tym roku chyba też bym się nie wybrała, gdyby nie przyjaciółka, która mnie zmotywowała. Ze wszystkich filmów, które w tym roku były prezentowane, wybrałyśmy tylko jeden, ale chyba najlepszy. Wczoraj, późnym wieczorem, obejrzałyśmy przedpremierowo najnowszy film Shah Rukh Khana i Kajol, My Name Is Khan.

Rizvan Khan (Shah Rukh Khan) cierpi na zespół Aspergera, formę autyzmu. Rizvan ma kłopoty z wyrażaniem uczuć, nie lubi nowych miejsc i nie znosi koloru żółtego. Jest za to inteligentny i potrafi zreperować właściwie wszystko. Dzięki swojej matce całkiem nieźle radzi sobie w otaczającym go świecie. Gdy dorasta przeprowadza się do San Francisco, do swojego brata. Tam poznaje wesołą i sympatyczną Mandirę (Kajol), która ma syna Samira. Między nimi rodzi się uczucie, zakładają więc rodzinę, której szczęście przerywają jednak ataki z 11 września. Rizvan, by dotrzymać dane żonie słowo i przywrócić szczęście, udaje się w długą podróż, której celem jest spotkanie się z prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Ten film podobał mi się ogromnie. Przede wszystkim wielkie brawa dla Khana. Aktor rewelacyjnie poradził sobie z rolą osoby chorej: jego całe zachowanie, mimika, ruchy, sposób mówienia. Na pewno kosztowało go to wiele pracy. Poza tym jego Rizvan nie jest pozbawiony ciepła i nie sposób nie darzyć go sympatią. Khan razem z Kajol świetnie się uzupełniali i wspaniale oboje wypadli na ekranie. Bardzo podobały mi się ich wspólne sceny z pierwszej części filmu, te w których Rizvan i Mandira się poznają i docierają. Co bardzo miłe, ta część nie jest pozbawiona odrobiny humoru (cudna scenka z nocy poślubnej). Ale ten film to nie tylko historia pięknej, ale niezbyt łatwej miłości, ale także film drogi. Rizvan wyrusza w podróż, bo tak obiecał swojej żonie. W podróż, która nie będzie dla niego łatwa, nie tylko ze względu na jego chorobę, ale przede wszystkim na to jakiego jest wyznania i jakie nosi nazwisko. Już na samym początku mamy przedsmak tego, jak będzie traktowany: sceny z lotniska robią całkiem spore wrażenie. My Name Is Khan porusza jeszcze jedną kwestię. Pokazuje jak niektórzy muzułmanie mieszkający w USA dla swojego bezpieczeństwa odchodzą od swojej religii, zaprzestają przestrzegania różnych nakazów. Tak jak np. szwagierka Rizvana, która przestaje nosić hidżab. A jak reaguje na te zachowania główny bohater? Na zwróconą mu uwagę, że na modlitwę jest odpowiedni czas i miejsce odpowiada, że modlitwa nie zależy od czasu i miejsca, a od wiary i intencji, a ludzie dzielą się tylko na dobrych i złych.

Moja przyjaciółka powiedziała, że My Name Is Khan jest w sumie mało bollywoodzkim filmem. I to prawda. Nie ma w nim muzycznych przerywników, poza jednym, piosenki słyszymy z tła (muzyka jest bardzo dobra!), nie ma żadnych dream sequence, mam wrażenie, że także zagrany jest nieco inaczej. Ale mimo wszystko jest to film indyjski, kolorowy, opowiadający ciekawą historię. Mnie się bardzo podobał. Szczerze polecam i żałuję tylko tego, że w kinach była pokazywana skrócona wersja.

2 komentarze:

Tucha pisze...

Obejrzę :) Chociaż mam słabość do bollywoodzkich filmów właśnie ze względu na te muzyczne przerywniki :)

Caitri pisze...

Ja gorąco polecam. Dobry film, a i muzyka jest i malutka wstawka muzyczna ;)